23 listopada 2016

O: Wyzwanie 2: Mój Pech


    Dopiszę jedynie krótko, że zapis "Mysza" jest całkowicie umyślny, a zwierzęce przydomki mają brzmieć głupio. Zapraszam do czytania.

Skomplikowane
~*~*~*~*~*~
    Alyana była pierwszym krajem, – a do tego wyspą – która posiadała zarówno broń palną, jak i lokomotywę, uruchomioną zaledwie ponad dekadę temu. Pomimo tego wyraźnego postępu technicznego, tutejsi ludzie wciąż wierzyli w stare przesądy. Jednym z nich było stwierdzenie, że pojawienie się kruka w domostwie przynosi pecha, a jego krakanie – zwiastuje czyjąś śmierć.
    Marco – przez wszystkich znany wyłącznie, jako Mysza – jak przez mgłę pamiętał moment, kiedy miał siedem lat, a do budynku organizacji sprowadzono nowego członka. Dwuletniego wtedy chłopca o wyraźnych, stalowych oczach i króciutkich złotych włoskach, z zadartym noskiem i pucatymi policzkami. Kolejne dziecko z mocą, kolejne odebrane rodzicom, kiedy tylko ujawniło swoją nadnaturalną zdolność. Od tego momentu chłopiec miał zostać przeszkolony pod kątem posłuszeństwa, nieodczuwania współczucia, winy ani żadnych uczuć, które mogłyby powstrzymać go przed odebraniem czyjegoś życia.
    W końcu najlepiej opłacana organizacja skrytobójców i szpiegów nie mogła pozwolić sobie na niepowodzenie. Najlepszą ku temu metodą było szkolenie wyłącznie dzieci młodszych niż cztery lata.
    Dopiero jakoś po roku zasłyszał, że ich najnowszy nabytek potrafi znikać i pojawiać się gdzieś indziej. Nie była to jakaś tam „teleportacja”, wciąż nie był w stanie pokonywać tą zdolnością przeszkód na jego drodze, pokroju ścian i ograniczała go odległość. Wytrenowanie i dokładne odkrycie jego mocy oznaczało, że dzieciak dostanie swój zwierzęcy przydomek, mający na resztę życia zastąpić mu imię, przydomek mający pasować do jego zdolności.
    Może Mysza był dzieciakiem, ale w żaden sposób nie potrafił znaleźć związku pomiędzy tym… sposobem „przemieszczania się”, a krukiem. Do dnia, w którym mały blondynek skończył sześć lat i dostał swoje pierwsze, drobne zlecenie. Miał jedynie pozbyć się jakiegoś królewskiego dzieciaka w obcym kraju, nic wielkiego, zwłaszcza z takimi zdolnościami.
    Zawalił. Jako pierwszy od bardzo dawna zawalił pierwsze zadanie. Wtedy zaczęło się gadanie w organizacji, że to stąd wziął się jego przydomek. Kruk, który ma pecha. Kruk, który przynosi pecha. Po pierwszym zadaniu wszyscy członkowie pracowali w parach, ale Kruka nikt nie chciał. To sprawiło, że skazany został na siedzenie w głównym budynku i wykonywanie drobnych zadań.
    Co gorsza, okazało się, że naprawdę przynosił nieszczęście. Osoby przebywające razem z nim w jednym pomieszczeniu kaleczyły się, przewracały, zapominały o ważnych sprawach, gubiły najróżniejsze dokumenty lub lądowały w pomieszczeniu medycznym wskutek poważniejszych wypadków. Partner Myszy z tamtego okresu – siedem lat starszy Tygrys – został pewnego dnia zmuszony, aby porozmawiać z ośmioletnim wówczas Krukiem, którego zadaniem na ten dzień było pisanie listów za tych, którzy nie byli w pisaniu za dobrzy (A według Marco dzieciak miał cholernie ładne pismo już w takim wieku). Następnego dnia wyszedł na miasto i nie wrócił. Znaleziono jego ciało zmasakrowane najprawdopodobniej przez konną dorożkę.
    To pierwszy raz, kiedy Mysza osobiście zainteresował się kimkolwiek.

    Nie tylko potrafił doskonale się ukrywać, ale również poruszać niezauważonym. W końcu jego przydomek nie wziął się tylko z faktu, że był raczej cichą osobą. Z łatwością udało mu się prześlizgnąć „w godzinach dorosłych” z południowej do wschodniej części głównej siedziby, gdzie – jak się dowiedział – osobisty pokój (pomieszczenia dla dzieciaków nazwałby raczej klitkami, nie pokojami) miał blondwłosy ptaszek. Mógłby porozmawiać z nim za dnia, ale wolał obejść się bez świadków. Nie przepadał za prowadzeniem rozmów publicznie – właściwie czuł się dziwnie nagi, kiedy jego głos słyszały osoby, do których się nie zwracał.
    Wschodnia część budynku istniała właściwie umownie. Był to samotny korytarz, odnoga z północnej części, w którym znajdowało się jedynie osiem naprawdę niewielkich pokoików, wszystkie znajdujące się po jego prawej stronie (oczywiście, wchodząc od północy). Naprzeciw każdej pary drzwi znajdowały się następne, tym razem szklane, prowadzące na długi taras, z którego było widać port i ocean.
    Mysza co prawda nie wiedział, który dokładnie pokój należał do Kruka, ale nie musiał sprawdzać, bo z tej obowiązującej nieletnich ciszy nocnej, nie tylko on nic sobie nie robił. Jego cel siedział na barierce tarasu, z nogami przerzuconymi na zewnątrz, jak gdyby wcale nie mógł spaść ze wzgórza (na którym znajdował się budynek) prosto na kamienistą plażę pod nim. Postanowił opuścić „ukrycie”, którego zasady sam nie do końca pojmował i wszedł na balkon przez otwarte drzwi, które za sobą zamknął. Mniejszy chłopak wzdrygnął się i gwałtownie przerzucił nogi przez balustradę, obracając się. Zimne spojrzenie oczu koloru stali wbiły się w Marco niczym ostrza, błyszcząc od wpadającego w nie nikłego światła obu księżyców zawieszonych na niebie.
    - Wysłali cię, żebyś pilnował, żebym tym razem im nie przeszkadzał? Nie jesteś za młody na pilnowanie mnie o tej godzinie? – Dzieciakowi z łatwością przyszło zapytanie wprost o takie rzeczy i najwyraźniej nie obchodziło go, że gdyby zapytał niewłaściwą osobę to mógłby skończyć na wykonywaniu bardzo niewdzięcznych zadań przez tydzień.
    - Porozmawiać – odparł starszy z nich, niedbale poprawiając bawełnianą koszulę nocną.
    - Porozmawiać czy ponabijać się? Możesz to zrobić za dnia – odburknął blondyn, stając bosymi stopami na kamiennej posadzce tarasu, po czym skrzyżował ręce.
    - Cztery dni temu rozmawiał z tobą Tygrys – Marco zupełnie zignorował wypowiedź chłopaka – i wczoraj znaleźliśmy jego ciało.
    - Nic nie zrobiłem – Kruk odezwał się bardzo szybko i choć trudno było dostrzec wyraz jego twarzy, to sam ton głosu zdradzał, że boi się tego rodzaju oskarżeń.
    - Nie podejrzewam cię o to, spokojnie. – Starszy przewrócił oczami. – Był moim partnerem, niezwykle ostrożnym, gdy otaczali go ludzie. Zginął pod kopytami. Zastanawiam się dlatego, o czym rozmawialiście… Może chciał zginąć? Może zdradził jakoś taki zamiar? Powiedział ci coś ważnego? Albo padło w rozmowie coś, co mogło go rozproszyć tego dnia? – Był to jedynie sam początek rozmowy, a Mysza już czuł się zmęczony tym mówieniem. Stanowczo za dużo słów w zbyt krótkim czasie.
    - Był dla mnie miły. Nie rozmawialiśmy o niczym szczególnym, nic mi o tym nie wiadomo! – Prawdopodobnie gdyby dzieciak miał przy sobie broń, zaatakowałby go w tej chwili, co widać było w jego spiętej postawie.
    Marco skinął głową, postanawiając nie drażnić dalej tego narwańca. Nie miał ochoty go tu udusić, a potem tłumaczyć się, dlaczego musiał w ogóle przejść do obrony własnej. W ciszy obrócił się, wsuwając jedną dłoń do kieszonki wyszytej na jego lewej piersi, a drugą wyciągając do gałki szklanych drzwi, ale zastygł w bezruchu.
    Nie musiał się śmiać ani nawet okazywać jakkolwiek rozbawienia, które właśnie go ogarnęło. Zgubił klucz od pokoju. Był całkowicie pewien, że wkładał go do kieszeni i zauważyłby, gdyby wypadł.
    A to… Pech.
    - Nie chciałbyś może zostać moim nowym partnerem? – zapytał nagle młodszego, nie spoglądając na niego nawet. Tylko krótka cisza oznajmiła mu, że blondyna wyraźnie zaskoczyło pytanie.
    - Świetny żart – doszła go szorstka odpowiedź.
    - Po prostu przydałby mi się taki wygadany gnojek.

    Jak Marco nie przepadał za zbytnią uwagą, tak wzięcie chodzącego pecha pod swoje skrzydła dało mu jej stanowczo za dużo. Nazywali go głupim, szalonym, zbyt młodym, żeby zrozumieć, co właśnie zrobił. Może powiedziałby im, że chciał sprawdzić czy dzieciak faktycznie przynosi niefart. Może powiedziałby im, że wypadek Tygrysa po rozmowie z Krukiem nie wydawał mu się zbiegiem okoliczności. Może nawet wyeliminowałby go, gdyby uznał, że stanowi zagrożenie tym swoim zsyłaniem nieszczęścia. Problem leżał w tym, że nie chciało mu się nikomu tłumaczyć. Właściwie nawet nie musiał, bo takie gadanie szybko ucichło.
    Chodzący pech okazał się być niezwykle ambitny i skuteczny. Dostawał zlecenie, wyciągał Myszę siłą jak najszybciej się dało, wykonywał je praktycznie sam (Marco był raczej leniwy i preferował ubezpieczać plecy szczeniaka), nie zostawiał śladów, wracał. Po trzech latach utrzymywania się tego stanu, niby przypadkiem „wyciekła” informacja, że wszystkie te tajemnicze zabójstwa były dziełem Kruka. Tak też stał się jedną z najlepiej opłacanych person tej organizacji. Razem z Marco oczywiście, ale o nim się nie mówiło, co było mu na rękę. Najlepsza decyzja życia, jak się okazało nie mógł wybrać sobie lepszego partnera. Robił wszystko za niego, gadał, pisał listy, wiersze i wszelkie inne rzeczy, które miały służyć zbliżeniu się do celu. Zaś Mysza tylko pilnował, żeby ktoś go nie dźgnął w plecy i dbał o jego wyżywienie (a ten strasznie zapominał o poprawnym odzywaniu się).
    Niestety, w ciągu dziesięciu lat ich znajomości Marco nie odkrył, w jaki sposób obecność Kruka przynosiła pecha. Co gorsza, nie odkrył też, które z jego zachowań czy słów mogło być „krakaniem”, lecz był pewny, że został już naznaczony. Dlatego kilkukrotnie podchodził do strzelenia w pięć lat młodszego od siebie chłopaka, kiedy ten spał lub nie patrzył na niego, ale… Właśnie istniało „ale”. Polubił go.
    Kruk mu ufał, a on ufał jemu. To w teorii powinno istnieć, skoro są partnerami, ale w praktyce „lubienie się” oznaczało, że któryś może zawalić zadanie, żeby pomóc drugiemu. I chociaż najprawdopodobniej wisiało nad nim piętno, a on nie wiedział, kiedy zbierze swoje żniwa, nie był w stanie spróbować uwolnić się od tego, przez wyeliminowanie przyczyny. Mogła zostać mu nadzieja, że to nie działa na osoby, które blondyn lubił.
    Dlaczego ta relacja była tak skomplikowana?

    Tego dnia mieli spokój, więc Marco rozłożył się na płaskim dachu opuszczonego magazynu w pobliżu portu. Właściwie nie do końca był to dach, ponieważ dało się tu wejść po schodach przez drzwi wewnątrz, ale przynajmniej nie było go tu widać, słonko nie świeciło po twarzy, zasłonięte przez stary szyld, który reklamował lokomotywę. Wpatrywał się w błogim spokoju w snujące się po błękitnym niebie chmury, ignorując nawet tych kilka szarych kosmyków włosów, które nie chciały trzymać się staranie ulizanej do tyłu fryzury. Dzisiaj miał to wszystko w głębokim poważaniu, nawet to, jak trudno będzie wyprać płaszcz po leżeniu w nim tutaj.
    Nie usłyszał, że ma gościa, za to poczuł ciężar na swoim brzuchu.
    - Weź unieś te kolana – zarządził intruz nieznoszącym sprzeciwu tonem, więc wykonał polecenie, jednocześnie podciągając stopy bliżej, żeby jego nogi robiły komuś za oparcie.
    - Nie możesz po prostu usiąść obok? Masz ciężki zadek – mruknął, przenosząc spojrzenie na chłopaka, który wyciągnął nogi po bokach jego głowy, autentycznie robiąc sobie z niego fotel.
    - Mój zadek ceni sobie czystość i wygodę, a ciebie już i tak czeka pranie, brudasie. – Osiemnastolatek pokazał mu język i wyciągnął swoje złote włosy spomiędzy swoich pleców i jego tymczasowego oparcia. Brakło zaledwie kilku cali, żeby dosięgały kamiennej posadzki. Jeszcze kilka lat i będzie mógł się bawić w Roszpunkę, jeśli nie będzie ścinał tych kłaków.
    Mysza nic sobie nie zrobił z bycia nazwanym w ten sposób. Kruk od zawsze przejawiał tendencje do bycia przesadnie czystym, aż dziwnym był fakt, że nie zawalił z tego powodu zleceń, które wymagały ubrudzenia się w ten czy inny sposób. Ostatecznie starszy mężczyzna westchnął, kładąc dłonie na szczupłych udach blondyna, po czym zaczął mu się przyglądać. Będąc od niego wyższym nie miał tak dobrego widoku na to, jak bardzo ten dzieciak wyrósł w ciągu ostatniej dekady, a już zupełnie nie spodziewał się, że ten chłopiec o pucatej buzi stanie się tak atrakcyjnym, młodym mężczyzną, mającym swoje własne adoratorki. Dodatkowo posiadał ten rzadki typ urody, kiedy będąc marzeniem kobiet miał w sobie coś urokliwego, bardziej subtelnego. Może to te nieliczne piegi wokół drobnego nosa, może te srebrne oczy.
    Marco prawie zazdrościł Krukowi. Sam jako dziecko był przeciętną kluchą, zaś teraz jest… dużą, przeciętną kluchą. Nie, żeby był gruby, bo bieganie za tym chodzącym pechem mu na to nie pozwalało, ale nie był atrakcyjny ani ciałem, ani twarzą. Charakterem najprawdopodobniej też nie. Z tym, że nic z tego nie było mu potrzebne, bo to ten atrakcyjny szczeniak zajmował się sprawami, które wymagały uwagi. Stanie z tyłu i pilnowanie wydawało się… Ciekawsze.
    Wrócił spojrzeniem do nieba, nie zamierzając wdawać się w dyskusję. Nie w tej chwili. Jego partner zaakceptował ciszę, zajmując się własnymi myślami na około trzy godziny, podczas których słońce zdążyło przejąć niebo dla siebie i w najwyższym chamstwie zaczęło atakować oczy starszego mężczyzny.
    Jego niezadowolone westchnienie zwróciło uwagę blondyna, który postanowił zacząć gadać:
    - Chciałbym ponownie odwiedzić jakiś inny kraj.
    - Czy ty nie masz przypadkiem choroby morskiej? – To trzecie zdanie, które w ogóle dzisiaj wypowiedział, a i tak czuł się zmęczony.
    - Dla niektórych rzeczy warto przecierpieć… - Głos Kruka zabrzmiał zrezygnowanie tylko na krótką chwilę, zanim ponownie zaczął mówić tak, jakby wszystko budziło w nim entuzjazm (I jak niby osoby postronne mają uwierzyć, że w rzeczywistości jest niezwykle poważną osobą?): - Wyobraź sobie, jakby to było móc przelecieć nad morzem. Na przykład… Latającą lokomotywą.
    Zerknął bardzo sceptycznie na swojego towarzysza, ale ten wydawał się trzeźwy.
    - Moja wyobraźnia tak daleko nie sięga, Kruku.
    - Ale spróbuj pomyśleć, gdyby tak zbudować lokomotywę ze skrzydłami… - Mysza postanowił przerwać nadchodzący słowotok.
    - Na słodki ogon Axle, zamknij się.
    Uniósł plecy nieznacznie, jednocześnie łapiąc kołnierz koszuli blondyna, żeby przyciągnąć go bliżej i ucałować te wygadane usta. Skrzywił się jednak, czując kwaśny posmak i oderwał od młodszego mężczyzny, zanim ten zdążył jakkolwiek zareagować.
    - Przestań żreć ten kozi ser – stwierdził z częściowym obrzydzeniem.
    - Jak zacznie ci smakować. – Rzadka sytuacja, ale Kruk roześmiał się, a był to śmiech szorstki i nieprzyjemny, budzący w Marco dyskomfort i pewien rodzaj niepokoju, jak gdyby usłyszał…
    Po tych dziesięciu latach nagle przyszło zrozumienie. Tygrys był osobą, która lubiła opowiadać żarty, te wszystkie osoby z otoczenia chłopaka, które zaginęły. Oto i krakanie, którego poszukiwał, piętno, którym został naznaczony już nieraz.
    Nagle złapał towarzysza za ramiona i popchnął na bok, na ziemię, zawisając nad nim i ponownie łącząc ich wargi, by ten milczał. Mocno i zachłannie, jakby bez tego miał umrzeć, a blondyn bez oporu odpowiadał na wszystkie pocałunki, choć jego klatka piersiowa wciąż drżała od śmiechu, a płucom brakowało tlenu.
    Oderwał się od niego dopiero po długiej chwili, gdy i jemu zabrakło powietrza i popatrzył w te rozbawione, stalowe oczy.
    - Od dzisiaj to mój ulubiony smak – mruknął.
    - Mam nadzieję, że nie uwierzyłeś, że przestanę. – Kruk ze swoim rozbawionym tonem aż sam się prosił, żeby zepsuć mu tę zabawę, co starszy mężczyzna z chęcią zrobił.
    - Nie, ale to nie moje włosy właśnie zmieniły kolor. – Tym razem to on czuł wesołość, kiedy oczy chłopaka rozszerzyły się w krótkim szoku, a potem po prostu odepchnął go, opierając dłoń na jego twarzy, by móc jak najszybciej usiąść.
    - Idź do diabła! – usłyszał i gdyby potrafił, to teraz on by się roześmiał.

7 listopada 2016

O: Wyzwanie 1: Ten, który kroczy przez wymiary

    Okropnie dawno mnie tu nie było. Już dwa i pół roku, a to bardzo niedobrze dla moich zdolności pisarskich. Postanowiłem powrócić, ale muszę jeszcze wrócić do pisarskiej wprawy, dlatego podjąłem się wyzwania napisania stu oneshotów na sto tematów ze znalezionej przeze mnie w internecie listy~ Lista jest po angielsku, więc moja interpretacja przy słowach wieloznaczeniowych... Jest moja. Jednakże przed każdym opowiadaniem napiszę, jaki temat był to po polsku. Oneshoty nie muszą mieć ze sobą nic wspólnego, ale mogą. Zapewne głównie bohaterów. Zapraszam tych, którzy tu jeszcze są i którzy przybędą~


Wprowadzenie
~*~*~*~*~*~
    W całkowitym milczeniu przyglądał się złotej kuli, gdy ta chowała się za odległymi drzewami, pomarańczowym barwom, które tak nieostrożnie nadawała niebu; obserwował ten rumieniec, który pozostawiła, gdy ukryła się za drzewami i ostatnią łunę światła, która wyszła na powitanie pięknym ciemnościom.
    Och, jakże on gardził słońcem, jego samolubną atencyjnością, gdy swoim blaskiem przysłaniało gwiazdy. Pragnęło być na niebie samotne, jedyne wspaniałe.
    Odwrócił wzrok od pozbawionego szyby okna, świadomością wracając do niewielkiej kapliczki, w której się znajdował. Właściwie nie było w niej nic specjalnego, ot prostokątna, drewniana struktura pośrodku wysokich traw. Pomieściłaby cztery osoby, może pięć, gdyby się ktoś uparł, a nawet nie było w niej niczego, prócz dwóch okien – na wschód i zachód – oraz powodu, dla którego została wybudowana. W drewnianych ścianach, bowiem ukryta przed deszczem, śniegiem i przypadkowymi oczami była kamienna, niezbyt wielka i bardzo uproszczona rzeźba kobiety. Stała prosto przy węższej ścianie naprzeciw wejścia pozbawionego drzwi, z wygrawerowanymi wszystkimi fazami księżyca na łysej głowie i wpatrywała się pustymi oczami w stojącego naprzeciw mężczyznę, a jego fiołkowe oczy nie pozostawały jej dłużne.
    Pomimo nastałej nocy wewnątrz panował jedynie półmrok, jako że przecudowne, księżycowe światło tej pełni perfekcyjnie odnajdywało drogę do środka przez wschodnie okno, wypełniając obecnego tu nienaturalnym ciepłem. Niedługo też potem w jego umyśle uformowały się słowa, jakby jego własne myśli, ale czuł obecność, a uczucie to dawało mu pewność, że to nie on sam podświadomie rozmawia ze sobą.
    Postanowiłeś spełnić prośbę.
    Trudno powiedzieć, że coś postanowił, właściwie jeszcze nie wiedząc, jakaż to prośba. Wiedział tylko coś o zadaniu, które wymagać będzie od niego pełnego poświęcenia, ale Ona lubiła czekać ze szczegółami do ostatniej chwili.
    - Zawdzięczam ci życie, Matko, a ty nie znajdziesz nikogo lepszego do zadania o wielkiej wadze – pewnym siebie głosem zwrócił się do posągu. Nie musiał się odzywać, nie musiał zwracać się do tego ludzkiego wyobrażenia Księżycowej Panny, ale taka była jego ludzka natura, że wygodniej było mu zwracać się do bliżej znanego mu kształtu niźli do pustki.
    Pójdziesz w podróż. Znajdziesz stworzenie.
    Zamknął oczy na chwilę, kiedy jego umysł wypełniły myśli, wspomnienia, emocje na temat istoty, którą jego Bogini chciała odnaleźć, jednak… On sam niewiele z tego zrozumiał. Coś, podróżujące wszędzie, zawsze, dowolnego kształtu. Nie był pewien czy jakkolwiek dobrze odebrał dane mu wizje. Może potrzebował czasu, żeby to poukładać, a przynajmniej na to liczył, dlatego postanowił zapytać, w jaki sposób ma znaleźć „stworzenie”. Odpowiedź ubiegła wszelkie słowa.
    Podaruję ci moc kroczenia przez Światy i rozumienia ich. Będziesz musiał pamiętać jednak, że wolno Ci będzie wejść jedynie do światów, w których istnieje twój duchowy odpowiednik, ale nie będziesz mógł zostać w żadnym na długo. Świat w końcu zorientuje się, że jest was dwóch i będzie próbował pozbyć się któregoś. Zważ też na to, że bezpośrednie spotkanie z „drugim tobą” może być niebezpieczne, a w każdym Świecie czas płynie inaczej. Gdy my tu rozmawiamy, w innym Świecie może minąć dekada.
    Nastała krótka przerwa, podczas której mężczyzna przyswajał nową wiedzę. Wszystko to wydawało się niesamowicie szalone i nierealne, ale bardziej zrozumiałe niż poprzednia wizja.
    Być może nigdy nie wrócisz do swojego domu. Jesteś gotowy poświęcić wszystko, co posiadasz?
    Pytanie było ciężkie, ale musiało paść. Od początku spodziewał się, że „wielkie zadanie” w myśli Srebrnej Pani będzie czymś, co wymaga poświęcenia życia. Musi porzucić kilku swoich przyjaciół, ale oni przecież zawsze byli na to gotowi, czyż nie? Był osobą, która pojawiała się i znikała na długi czas, równie nieprzewidywalną, co wola Księżyca, wola jego Matki. Był Jej „dzieckiem” i taka była jego natura. Odwrócił wzrok od rzeźby, spoglądając na nocne słońce, wspinające się po granatowym niebie, jak gdyby chciało zawładnąć nim na zawsze.
    - Pytasz, ale znasz odpowiedź. Dlatego wybrałaś właśnie mnie. Odnajdę dla ciebie ten kosmiczny byt lub skonam ze starości. – Jego głos wyrażał pewność siebie, a serce ufało Bogini, chociaż nie do końca rozumiało Jej wolę. Nie zwykł dużo pytać, Jej głos zawsze ratował go z najcięższych sytuacji, a raz nawet wyrwał z objęć śmierci.
    Stworzenie jest świadomością. Nie odnajdziesz stworzenia całkiem sam, bo nawet ja nie potrafię, jednakże znalazłam kogoś, kto potrafi skontaktować się ze stworzeniem. Zaczniesz od jego znalezienia i nakłonienia, aby przedstawił cię stworzeniu.
    Mężczyzna pozostał w ciszy przez dłuższy czas, spoglądając na swoje blade dłonie - naznaczenie, do którego wliczały się również srebrne włosy. Charakterystyczne cechy dla wszystkich, których Matka wybrała na swoje dzieci. Ostatecznie ukląkł naprzeciw Jej kamiennego wizerunku i pochylił głowę.
    - Jestem gotowy – rzekł jedynie, po czym jego lewe oko rozpalił ból. Jęknął głośno, zaciskając powieki. Skulił się, zakrywając dłonią lewą stronę twarzy, kiedy palenie tylko się nasiliło.
    Jestem zaszczycona twoją służbą, mój drogi Wilku.