23 listopada 2016

O: Wyzwanie 2: Mój Pech


    Dopiszę jedynie krótko, że zapis "Mysza" jest całkowicie umyślny, a zwierzęce przydomki mają brzmieć głupio. Zapraszam do czytania.

Skomplikowane
~*~*~*~*~*~
    Alyana była pierwszym krajem, – a do tego wyspą – która posiadała zarówno broń palną, jak i lokomotywę, uruchomioną zaledwie ponad dekadę temu. Pomimo tego wyraźnego postępu technicznego, tutejsi ludzie wciąż wierzyli w stare przesądy. Jednym z nich było stwierdzenie, że pojawienie się kruka w domostwie przynosi pecha, a jego krakanie – zwiastuje czyjąś śmierć.
    Marco – przez wszystkich znany wyłącznie, jako Mysza – jak przez mgłę pamiętał moment, kiedy miał siedem lat, a do budynku organizacji sprowadzono nowego członka. Dwuletniego wtedy chłopca o wyraźnych, stalowych oczach i króciutkich złotych włoskach, z zadartym noskiem i pucatymi policzkami. Kolejne dziecko z mocą, kolejne odebrane rodzicom, kiedy tylko ujawniło swoją nadnaturalną zdolność. Od tego momentu chłopiec miał zostać przeszkolony pod kątem posłuszeństwa, nieodczuwania współczucia, winy ani żadnych uczuć, które mogłyby powstrzymać go przed odebraniem czyjegoś życia.
    W końcu najlepiej opłacana organizacja skrytobójców i szpiegów nie mogła pozwolić sobie na niepowodzenie. Najlepszą ku temu metodą było szkolenie wyłącznie dzieci młodszych niż cztery lata.
    Dopiero jakoś po roku zasłyszał, że ich najnowszy nabytek potrafi znikać i pojawiać się gdzieś indziej. Nie była to jakaś tam „teleportacja”, wciąż nie był w stanie pokonywać tą zdolnością przeszkód na jego drodze, pokroju ścian i ograniczała go odległość. Wytrenowanie i dokładne odkrycie jego mocy oznaczało, że dzieciak dostanie swój zwierzęcy przydomek, mający na resztę życia zastąpić mu imię, przydomek mający pasować do jego zdolności.
    Może Mysza był dzieciakiem, ale w żaden sposób nie potrafił znaleźć związku pomiędzy tym… sposobem „przemieszczania się”, a krukiem. Do dnia, w którym mały blondynek skończył sześć lat i dostał swoje pierwsze, drobne zlecenie. Miał jedynie pozbyć się jakiegoś królewskiego dzieciaka w obcym kraju, nic wielkiego, zwłaszcza z takimi zdolnościami.
    Zawalił. Jako pierwszy od bardzo dawna zawalił pierwsze zadanie. Wtedy zaczęło się gadanie w organizacji, że to stąd wziął się jego przydomek. Kruk, który ma pecha. Kruk, który przynosi pecha. Po pierwszym zadaniu wszyscy członkowie pracowali w parach, ale Kruka nikt nie chciał. To sprawiło, że skazany został na siedzenie w głównym budynku i wykonywanie drobnych zadań.
    Co gorsza, okazało się, że naprawdę przynosił nieszczęście. Osoby przebywające razem z nim w jednym pomieszczeniu kaleczyły się, przewracały, zapominały o ważnych sprawach, gubiły najróżniejsze dokumenty lub lądowały w pomieszczeniu medycznym wskutek poważniejszych wypadków. Partner Myszy z tamtego okresu – siedem lat starszy Tygrys – został pewnego dnia zmuszony, aby porozmawiać z ośmioletnim wówczas Krukiem, którego zadaniem na ten dzień było pisanie listów za tych, którzy nie byli w pisaniu za dobrzy (A według Marco dzieciak miał cholernie ładne pismo już w takim wieku). Następnego dnia wyszedł na miasto i nie wrócił. Znaleziono jego ciało zmasakrowane najprawdopodobniej przez konną dorożkę.
    To pierwszy raz, kiedy Mysza osobiście zainteresował się kimkolwiek.

    Nie tylko potrafił doskonale się ukrywać, ale również poruszać niezauważonym. W końcu jego przydomek nie wziął się tylko z faktu, że był raczej cichą osobą. Z łatwością udało mu się prześlizgnąć „w godzinach dorosłych” z południowej do wschodniej części głównej siedziby, gdzie – jak się dowiedział – osobisty pokój (pomieszczenia dla dzieciaków nazwałby raczej klitkami, nie pokojami) miał blondwłosy ptaszek. Mógłby porozmawiać z nim za dnia, ale wolał obejść się bez świadków. Nie przepadał za prowadzeniem rozmów publicznie – właściwie czuł się dziwnie nagi, kiedy jego głos słyszały osoby, do których się nie zwracał.
    Wschodnia część budynku istniała właściwie umownie. Był to samotny korytarz, odnoga z północnej części, w którym znajdowało się jedynie osiem naprawdę niewielkich pokoików, wszystkie znajdujące się po jego prawej stronie (oczywiście, wchodząc od północy). Naprzeciw każdej pary drzwi znajdowały się następne, tym razem szklane, prowadzące na długi taras, z którego było widać port i ocean.
    Mysza co prawda nie wiedział, który dokładnie pokój należał do Kruka, ale nie musiał sprawdzać, bo z tej obowiązującej nieletnich ciszy nocnej, nie tylko on nic sobie nie robił. Jego cel siedział na barierce tarasu, z nogami przerzuconymi na zewnątrz, jak gdyby wcale nie mógł spaść ze wzgórza (na którym znajdował się budynek) prosto na kamienistą plażę pod nim. Postanowił opuścić „ukrycie”, którego zasady sam nie do końca pojmował i wszedł na balkon przez otwarte drzwi, które za sobą zamknął. Mniejszy chłopak wzdrygnął się i gwałtownie przerzucił nogi przez balustradę, obracając się. Zimne spojrzenie oczu koloru stali wbiły się w Marco niczym ostrza, błyszcząc od wpadającego w nie nikłego światła obu księżyców zawieszonych na niebie.
    - Wysłali cię, żebyś pilnował, żebym tym razem im nie przeszkadzał? Nie jesteś za młody na pilnowanie mnie o tej godzinie? – Dzieciakowi z łatwością przyszło zapytanie wprost o takie rzeczy i najwyraźniej nie obchodziło go, że gdyby zapytał niewłaściwą osobę to mógłby skończyć na wykonywaniu bardzo niewdzięcznych zadań przez tydzień.
    - Porozmawiać – odparł starszy z nich, niedbale poprawiając bawełnianą koszulę nocną.
    - Porozmawiać czy ponabijać się? Możesz to zrobić za dnia – odburknął blondyn, stając bosymi stopami na kamiennej posadzce tarasu, po czym skrzyżował ręce.
    - Cztery dni temu rozmawiał z tobą Tygrys – Marco zupełnie zignorował wypowiedź chłopaka – i wczoraj znaleźliśmy jego ciało.
    - Nic nie zrobiłem – Kruk odezwał się bardzo szybko i choć trudno było dostrzec wyraz jego twarzy, to sam ton głosu zdradzał, że boi się tego rodzaju oskarżeń.
    - Nie podejrzewam cię o to, spokojnie. – Starszy przewrócił oczami. – Był moim partnerem, niezwykle ostrożnym, gdy otaczali go ludzie. Zginął pod kopytami. Zastanawiam się dlatego, o czym rozmawialiście… Może chciał zginąć? Może zdradził jakoś taki zamiar? Powiedział ci coś ważnego? Albo padło w rozmowie coś, co mogło go rozproszyć tego dnia? – Był to jedynie sam początek rozmowy, a Mysza już czuł się zmęczony tym mówieniem. Stanowczo za dużo słów w zbyt krótkim czasie.
    - Był dla mnie miły. Nie rozmawialiśmy o niczym szczególnym, nic mi o tym nie wiadomo! – Prawdopodobnie gdyby dzieciak miał przy sobie broń, zaatakowałby go w tej chwili, co widać było w jego spiętej postawie.
    Marco skinął głową, postanawiając nie drażnić dalej tego narwańca. Nie miał ochoty go tu udusić, a potem tłumaczyć się, dlaczego musiał w ogóle przejść do obrony własnej. W ciszy obrócił się, wsuwając jedną dłoń do kieszonki wyszytej na jego lewej piersi, a drugą wyciągając do gałki szklanych drzwi, ale zastygł w bezruchu.
    Nie musiał się śmiać ani nawet okazywać jakkolwiek rozbawienia, które właśnie go ogarnęło. Zgubił klucz od pokoju. Był całkowicie pewien, że wkładał go do kieszeni i zauważyłby, gdyby wypadł.
    A to… Pech.
    - Nie chciałbyś może zostać moim nowym partnerem? – zapytał nagle młodszego, nie spoglądając na niego nawet. Tylko krótka cisza oznajmiła mu, że blondyna wyraźnie zaskoczyło pytanie.
    - Świetny żart – doszła go szorstka odpowiedź.
    - Po prostu przydałby mi się taki wygadany gnojek.

    Jak Marco nie przepadał za zbytnią uwagą, tak wzięcie chodzącego pecha pod swoje skrzydła dało mu jej stanowczo za dużo. Nazywali go głupim, szalonym, zbyt młodym, żeby zrozumieć, co właśnie zrobił. Może powiedziałby im, że chciał sprawdzić czy dzieciak faktycznie przynosi niefart. Może powiedziałby im, że wypadek Tygrysa po rozmowie z Krukiem nie wydawał mu się zbiegiem okoliczności. Może nawet wyeliminowałby go, gdyby uznał, że stanowi zagrożenie tym swoim zsyłaniem nieszczęścia. Problem leżał w tym, że nie chciało mu się nikomu tłumaczyć. Właściwie nawet nie musiał, bo takie gadanie szybko ucichło.
    Chodzący pech okazał się być niezwykle ambitny i skuteczny. Dostawał zlecenie, wyciągał Myszę siłą jak najszybciej się dało, wykonywał je praktycznie sam (Marco był raczej leniwy i preferował ubezpieczać plecy szczeniaka), nie zostawiał śladów, wracał. Po trzech latach utrzymywania się tego stanu, niby przypadkiem „wyciekła” informacja, że wszystkie te tajemnicze zabójstwa były dziełem Kruka. Tak też stał się jedną z najlepiej opłacanych person tej organizacji. Razem z Marco oczywiście, ale o nim się nie mówiło, co było mu na rękę. Najlepsza decyzja życia, jak się okazało nie mógł wybrać sobie lepszego partnera. Robił wszystko za niego, gadał, pisał listy, wiersze i wszelkie inne rzeczy, które miały służyć zbliżeniu się do celu. Zaś Mysza tylko pilnował, żeby ktoś go nie dźgnął w plecy i dbał o jego wyżywienie (a ten strasznie zapominał o poprawnym odzywaniu się).
    Niestety, w ciągu dziesięciu lat ich znajomości Marco nie odkrył, w jaki sposób obecność Kruka przynosiła pecha. Co gorsza, nie odkrył też, które z jego zachowań czy słów mogło być „krakaniem”, lecz był pewny, że został już naznaczony. Dlatego kilkukrotnie podchodził do strzelenia w pięć lat młodszego od siebie chłopaka, kiedy ten spał lub nie patrzył na niego, ale… Właśnie istniało „ale”. Polubił go.
    Kruk mu ufał, a on ufał jemu. To w teorii powinno istnieć, skoro są partnerami, ale w praktyce „lubienie się” oznaczało, że któryś może zawalić zadanie, żeby pomóc drugiemu. I chociaż najprawdopodobniej wisiało nad nim piętno, a on nie wiedział, kiedy zbierze swoje żniwa, nie był w stanie spróbować uwolnić się od tego, przez wyeliminowanie przyczyny. Mogła zostać mu nadzieja, że to nie działa na osoby, które blondyn lubił.
    Dlaczego ta relacja była tak skomplikowana?

    Tego dnia mieli spokój, więc Marco rozłożył się na płaskim dachu opuszczonego magazynu w pobliżu portu. Właściwie nie do końca był to dach, ponieważ dało się tu wejść po schodach przez drzwi wewnątrz, ale przynajmniej nie było go tu widać, słonko nie świeciło po twarzy, zasłonięte przez stary szyld, który reklamował lokomotywę. Wpatrywał się w błogim spokoju w snujące się po błękitnym niebie chmury, ignorując nawet tych kilka szarych kosmyków włosów, które nie chciały trzymać się staranie ulizanej do tyłu fryzury. Dzisiaj miał to wszystko w głębokim poważaniu, nawet to, jak trudno będzie wyprać płaszcz po leżeniu w nim tutaj.
    Nie usłyszał, że ma gościa, za to poczuł ciężar na swoim brzuchu.
    - Weź unieś te kolana – zarządził intruz nieznoszącym sprzeciwu tonem, więc wykonał polecenie, jednocześnie podciągając stopy bliżej, żeby jego nogi robiły komuś za oparcie.
    - Nie możesz po prostu usiąść obok? Masz ciężki zadek – mruknął, przenosząc spojrzenie na chłopaka, który wyciągnął nogi po bokach jego głowy, autentycznie robiąc sobie z niego fotel.
    - Mój zadek ceni sobie czystość i wygodę, a ciebie już i tak czeka pranie, brudasie. – Osiemnastolatek pokazał mu język i wyciągnął swoje złote włosy spomiędzy swoich pleców i jego tymczasowego oparcia. Brakło zaledwie kilku cali, żeby dosięgały kamiennej posadzki. Jeszcze kilka lat i będzie mógł się bawić w Roszpunkę, jeśli nie będzie ścinał tych kłaków.
    Mysza nic sobie nie zrobił z bycia nazwanym w ten sposób. Kruk od zawsze przejawiał tendencje do bycia przesadnie czystym, aż dziwnym był fakt, że nie zawalił z tego powodu zleceń, które wymagały ubrudzenia się w ten czy inny sposób. Ostatecznie starszy mężczyzna westchnął, kładąc dłonie na szczupłych udach blondyna, po czym zaczął mu się przyglądać. Będąc od niego wyższym nie miał tak dobrego widoku na to, jak bardzo ten dzieciak wyrósł w ciągu ostatniej dekady, a już zupełnie nie spodziewał się, że ten chłopiec o pucatej buzi stanie się tak atrakcyjnym, młodym mężczyzną, mającym swoje własne adoratorki. Dodatkowo posiadał ten rzadki typ urody, kiedy będąc marzeniem kobiet miał w sobie coś urokliwego, bardziej subtelnego. Może to te nieliczne piegi wokół drobnego nosa, może te srebrne oczy.
    Marco prawie zazdrościł Krukowi. Sam jako dziecko był przeciętną kluchą, zaś teraz jest… dużą, przeciętną kluchą. Nie, żeby był gruby, bo bieganie za tym chodzącym pechem mu na to nie pozwalało, ale nie był atrakcyjny ani ciałem, ani twarzą. Charakterem najprawdopodobniej też nie. Z tym, że nic z tego nie było mu potrzebne, bo to ten atrakcyjny szczeniak zajmował się sprawami, które wymagały uwagi. Stanie z tyłu i pilnowanie wydawało się… Ciekawsze.
    Wrócił spojrzeniem do nieba, nie zamierzając wdawać się w dyskusję. Nie w tej chwili. Jego partner zaakceptował ciszę, zajmując się własnymi myślami na około trzy godziny, podczas których słońce zdążyło przejąć niebo dla siebie i w najwyższym chamstwie zaczęło atakować oczy starszego mężczyzny.
    Jego niezadowolone westchnienie zwróciło uwagę blondyna, który postanowił zacząć gadać:
    - Chciałbym ponownie odwiedzić jakiś inny kraj.
    - Czy ty nie masz przypadkiem choroby morskiej? – To trzecie zdanie, które w ogóle dzisiaj wypowiedział, a i tak czuł się zmęczony.
    - Dla niektórych rzeczy warto przecierpieć… - Głos Kruka zabrzmiał zrezygnowanie tylko na krótką chwilę, zanim ponownie zaczął mówić tak, jakby wszystko budziło w nim entuzjazm (I jak niby osoby postronne mają uwierzyć, że w rzeczywistości jest niezwykle poważną osobą?): - Wyobraź sobie, jakby to było móc przelecieć nad morzem. Na przykład… Latającą lokomotywą.
    Zerknął bardzo sceptycznie na swojego towarzysza, ale ten wydawał się trzeźwy.
    - Moja wyobraźnia tak daleko nie sięga, Kruku.
    - Ale spróbuj pomyśleć, gdyby tak zbudować lokomotywę ze skrzydłami… - Mysza postanowił przerwać nadchodzący słowotok.
    - Na słodki ogon Axle, zamknij się.
    Uniósł plecy nieznacznie, jednocześnie łapiąc kołnierz koszuli blondyna, żeby przyciągnąć go bliżej i ucałować te wygadane usta. Skrzywił się jednak, czując kwaśny posmak i oderwał od młodszego mężczyzny, zanim ten zdążył jakkolwiek zareagować.
    - Przestań żreć ten kozi ser – stwierdził z częściowym obrzydzeniem.
    - Jak zacznie ci smakować. – Rzadka sytuacja, ale Kruk roześmiał się, a był to śmiech szorstki i nieprzyjemny, budzący w Marco dyskomfort i pewien rodzaj niepokoju, jak gdyby usłyszał…
    Po tych dziesięciu latach nagle przyszło zrozumienie. Tygrys był osobą, która lubiła opowiadać żarty, te wszystkie osoby z otoczenia chłopaka, które zaginęły. Oto i krakanie, którego poszukiwał, piętno, którym został naznaczony już nieraz.
    Nagle złapał towarzysza za ramiona i popchnął na bok, na ziemię, zawisając nad nim i ponownie łącząc ich wargi, by ten milczał. Mocno i zachłannie, jakby bez tego miał umrzeć, a blondyn bez oporu odpowiadał na wszystkie pocałunki, choć jego klatka piersiowa wciąż drżała od śmiechu, a płucom brakowało tlenu.
    Oderwał się od niego dopiero po długiej chwili, gdy i jemu zabrakło powietrza i popatrzył w te rozbawione, stalowe oczy.
    - Od dzisiaj to mój ulubiony smak – mruknął.
    - Mam nadzieję, że nie uwierzyłeś, że przestanę. – Kruk ze swoim rozbawionym tonem aż sam się prosił, żeby zepsuć mu tę zabawę, co starszy mężczyzna z chęcią zrobił.
    - Nie, ale to nie moje włosy właśnie zmieniły kolor. – Tym razem to on czuł wesołość, kiedy oczy chłopaka rozszerzyły się w krótkim szoku, a potem po prostu odepchnął go, opierając dłoń na jego twarzy, by móc jak najszybciej usiąść.
    - Idź do diabła! – usłyszał i gdyby potrafił, to teraz on by się roześmiał.

1 komentarz:

  1. "Marco – przez wszystkich znany wyłącznie, jako Mysza " - Nie rozumiem tego przecinka tutaj.

    "Partner Myszy z tamtego okresu – siedem lat starszy Tygrys – został pewnego dnia zmuszony, aby porozmawiać z ośmioletnim wówczas Krukiem, którego zadaniem na ten dzień było pisanie listów za tych, którzy nie byli w pisaniu za dobrzy (A według Marco dzieciak miał cholernie ładne pismo już w takim wieku). Następnego dnia wyszedł na miasto i nie wrócił" – To wtrącenie w nawiasie jest super, ale przez nie dopiero po kilkakrotnym przeczytaniu wiadomo, kto nie wrócił.

    "- Dla niektórych rzeczy warto przecierpieć… - Głos Kruka zabrzmiał zrezygnowanie tylko na krótką chwilę, zanim ponownie zaczął mówić tak, jakby wszystko budziło w nim entuzjazm (I jak niby osoby postronne mają uwierzyć, że w rzeczywistości jest niezwykle poważną osobą?): - Wyobraź sobie, jakby to było móc przelecieć nad morzem. Na przykład… Latającą lokomotywą.
    Zerknął bardzo sceptycznie na swojego towarzysza, ale ten wydawał się trzeźwy" – To brzmi, jakby to Kruk na niego zerknął, a zdaje mi się, że chodziło ci o Myszę.

    Już myślałam, że Krukowi się uda to pierwsze zadanie, a tu nie, ojojoj. Podoba mi się jego nieszczęście i pechowość, i pochodzenie jego przydomka.
    I opis ich relacji, to jak ona się zaczęła, czemu się zaczęła, pokazanie zalet, wad i umiejętności obu ze stron – wyszło ci to niezwykle rozkosznie i zgrabnie. Zakochałam się w tych postaciach od pierwszych akapitów.
    Jedno co mnie uderza, to słowa, że takie sześciolatki wypełniają swoje pierwsze zadania. To takie... dziwne, szczególnie jak się myśli, że takie to to chucherko dopiero do szkoły pójść powinno z tornistrem, w którym ma kolorowy piórniczek z Barbie Magia Pegaza. Tak młody wiek wydaje mi się aż nadto przesadony, mimo wszystko.
    Ale wracając do głównego wątku – twoje postacie są opisane tak... dojrzale, tak zaplanowanie. Są naturalne, ich zachowania i relacje zaś ludzkie i prawdziwe – co w twoich dawniejszych opowiadaniach nie zawsze się pojawiało. A tu mamy bohaterów z krwi i kości, nie zawsze atrakcyjnych i niekoniecznie czystych, do tego leżący czasem na sobie jakoby jakieś placki ziemniaczane.
    No i świetny szip z nich, 10/10, moje nowe OTP :^))

    (Chociaż czekaj, jeszcze jedno - jak to mu się zmienił kolor włosów, co? Tego trochę nie zrozumiałam, nie wiem, czy ominęłam coś w tekście wcześniej czy coś u: )

    OdpowiedzUsuń