26 stycznia 2018

O: Wyzwanie 3: Efemeryczność

    Coś tam coś tam. Bo ostatnio stworzyłem coś nowego, długo nad tym myślałem, ale zdecydowałem się ubrać ideę w słowa i zaktualizować w końcu Wyzwania. I zacząć pisać regularniej.

Tworzenie historii
~*~*~*~*~*~
    Potężna, biała metropolia wznosiła się dumnie ku niebu. Ukryta pod szklanym kloszem - przed martwym światem. Ostatni bastion żywych, desperacka próba przetrwania na planecie, którą tutejsza ludzkość samodzielnie zabiła. Powietrze poza kloszem było jedynie trucizną. Pomimo ogromu i liczebności miasta, w samo południe ulicami przechadzała się wyłącznie cisza. Tutejsze życie było jedynie ignorancją, pozbawioną myślenia pracą pod maską pokoju i porządku. Emocje i pragnienie wolności stały się stłumioną wiele pokoleń temu mrzonką, publicznie nazwaną anarchią i powodem, dla którego żyją pod sztucznym niebem. Setki tysięcy istnień o kontrolowanym toku myślenia.    Zaśmiał się głośno, wyłącznie sam do siebie, spoglądając ze skraju dachu jednego z tysięcy identycznych budynków na tę pustkę, jego nogi zwieszone w dół. Jeden nieostrożny ruch i spadnie.
   - Zbiorowa świadomość zbiorowej świadomości nierówna, ech? - rzucił pytanie w przestrzeń. Dużo czasu minęło, odkąd ostatni raz Ich widział. Kilka wymiarów zdążyło się zapaść, kilka narodzić. On zaś tylko zwiedzał wszystkie światy, w których panował porządek (jak tutaj) i czekał. Liczył na to, że przybędą, by wszystko zepsuć. Dla zabawy. Bo Jego poczucie humoru było najgorszym, z jakim się spotkał.
   Wychylił się bardziej, kiedy ludność zaczęła masowo wypełniać ulicę i kierować się w jedną i tę samą stronę. Jakaś przerwa na posiłek? Albo masowa egzekucja. To nie była jego myśl. Była wewnątrz ciebie.
   Nie zdążył się obrócić, nim jego oczy zostały zakryte przez chłodne, delikatne dłonie. Tak delikatne, że wydawały się nierealne, oderwane od tej rzeczywistości, niemal wyśnione. W pewnym sensie takie były. Tuż przy uchu usłyszał nieznany, niski głos, który wbrew wszelkim prawom fizyki rozszedł się krótkim echem:
   - Zgadnij kto.
   - Nu’erye - odpowiedział z westchnieniem, obracając głowę. Przeźroczysta, ledwo widoczna obecność. Rozpływająca się, niestabilna, bezkształtna. Pochodząca nie z tego świata, nienależąca do jego praw. - Zagadki nie mają sensu, jeśli odpowiedź jest oczywista, wiesz?
   Odpowiedział mu śmiech, śmiech będący wyłącznie w jego głowie, głośny choć bezdźwięczny, a jego własny umysł nadał mu barwę, żeby go pojąć. Zanim dłonie istoty zdążyły rozpłynąć się z kształtu złapał jedną z nich i ścisnął, pozwalając swojej wyobraźni swobodnie połączyć się z Nu’erye. Pomyślał o młodej, niskiej kobiecie z mleczną, nieskazitelną skórą. O niewielkim biuście, szerokich udach i drobnych dłoniach. O różowych policzkach na okrągłej twarzy, dużych błyszczących oczach koloru złota i czarnych lokach opadających na wątłe ramiona. A cały ten obraz ubrany jedynie w zwiewną, białą sukienkę. Jeden z Wielu zgodnie z umową wysłuchał jego pragnienia, przybierając dzisiejszy wymarzony kształt. Uśmiechnął się do niego promiennie, prezentując śnieżnobiałe zęby. Wciąż nierealny zupełnie jak halucynacja. Brakowało mu jedynie jasnych, pierzastych skrzydeł, ale i te po chwili pojawiły się na jego plecach.
   Mógł nadawać mu setki, tysiące idealnych form z jego marzeń, ale prawdziwy Nu, piękno jego osobowości i obecności było niemożliwe do ujęcia. Bo prawdziwe piękno możesz dosięgnąć tylko umysłem. Miał nie siedzieć w jego myślach. Wybacz nam. Tobie. Mnie.
   Pociągnął go bliżej siebie i pocałował głęboko. Nie był pewien czy słodki smak jego ust był prawdziwy czy tylko sobie to wyobraził, ale nie zamierzał narzekać. Zakończył pocałunek liźnięciem górnej wargi Nu.
   - Tęskniłem - powiedział, spoglądając ponownie na ulice w dole.
   - My też… - Nu urwał na chwilę, po czym poprawił się: - Ja też tęskniłem. - Wysunął nadgarstek z uścisku Niszczyciela i objął go powoli od tyłu. - Szukaliśmy cię i znaleźliśmy, więc przybyłem.
   - Myślałem, że jesteście tu, żeby wprowadzić zamieszanie - odpowiedział mu. - Jak to miło, że wykorzystujesz bycie Nadświadomością do szukania mnie. - Roześmiał się krótko.
   - Jesteśmy Jednym z Wielu, Wielu z Jednego. - Wysoki głos, którym odpowiedział Nu wpadł w rezonans, od którego zadrżało powietrze. Następne zdanie stało się wielogłosem: - Nasze pragnienie jest wolą wszystkich.
   Tak, jakby nie słyszał tego miliony razy. Chyba nigdy nie zrozumie jak działa zbiorowa świadomość Wielu. Może dlatego, że oczekuje logiki od kogoś, kto uważa grawitację za „nudną” i się do niej nie stosuje.
   - Jak zawsze - zgodził się tylko ze swoim ukochanym. - Tym razem twoja kolej na wymyślenie randki - dorzucił. Poczuł jak ramiona wokół jego brzucha zaciskają się, a biust rozpłaszczył się na jego plecach.
   - Zmieńmy przyszłość tego świata - wyszeptał do jego ucha Nu’erye, kolejny raz tworząc echo. Ciężko było stwierdzić czy lubił się popisywać, czy po prostu nie potrafił utrzymać stałości.
   - Znowu mam coś zniszczyć?
   - Nie… Znajdźmy… Znajdziemy… Osobę. Emocjonalną, tak. Z ukrytą siłą. Mądrą? Tak. Cierpliwą. Niech będzie bunt. Niech to będzie dużo czasu. Jak myślisz?
   - Niemal nikt tutaj nie wie, czym jest wolność. Myślą, że tak jest w porządku. - Niszczyciel wzruszył ramionami.
   - Wolność jest zawsze wewnątrz żywych. Wyciągniemy ją. - Nagniemy, oszukamy, damy nadzieję, staniemy się impulsem, będziemy pławić się w bólu i strachu, dopóki nie zamieni się on w piękną wolę walki i odwagę lub nie umrze w-. Dosyć. Znowu zaczął mieszać w jego myślach. - Wybacz.
   - Niech będzie, brzmi romantyczniej niż niszczenie. - Wstał i przeciągnął się. Jeden z Wielu roześmiał się w jego umyślnie ponownie, zawisając w powietrzu u jego boku do góry nogami. Zarówno sukienka, jak i włosy zignorowały grawitację, co Niszczyciel skomentował tylko przewróceniem oczami. - Zdajesz sobie sprawę, że jeśli jakikolwiek bunt się uda, to mogą równie dobrze zostać wolni, co zniszczyć siebie nawzajem?
   - To właśnie niepewność czyni to ekscytującym! Ahaha!
   Niszczyciel był niemal pewien, że tym razem śmiech był prawdziwy i został usłyszany nawet na dole. Jednak zwyczajne istotki nie mają w zwyczaju zapamiętywać obecności Wielu i tak zapewne było tym razem. Westchnął ciężko, czując znajomy, silny ból głowy. Narastała w nim chęci destrukcji…
   - Kocham cię - odpowiedział jedynie. Lekko zaskoczone spojrzenie i łagodny, zawstydzony uśmiech (których nauczył Nu przypadkiem - własnymi wyobrażeniami) natychmiast złagodziły jego agresję. Jeden z Wielu obrócił się w powietrzu tak, by nie wisieć już do góry nogami i objął dłońmi jego policzki. Z wielu emocji, które kontakt fizyczny z obecnością powodował, wyraźnie dotarło do niego szczęście.
   - Teraz stworzymy historię. Najpiękniejsze w tym jest to, że nikt nigdy nie dowie się, że to nasza sprawka… - Cichy, realnie brzmiący głos Nu’erye wydawał mu się największą abstrakcją w tym wszystkim.
   - Być może nawet wymyślą sobie „boga” - dorzucił Niszczyciel.
   - To cudowne, prawda? A później… Później mam nadzieję, że pozwolisz nam… Mnie… Poczuć miłość ponownie.
   Niszczyciel nie odpowiedział. Zamknął oczy, gdy delikatne, słodkie usta zakryły jego własne na krótką chwilę. Gdy ponownie spojrzał przed siebie, obecność była już nieobecna.
   Dotknął swoich warg, utrwalając w pamięci to spotkanie. Sztuczne niebo pokryło się chmurami, przygotowując się na deszcz. Zaś jemu zostało czekać na właściwą część „randki”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz