26 stycznia 2018

O: Wyzwanie 3: Efemeryczność

    Coś tam coś tam. Bo ostatnio stworzyłem coś nowego, długo nad tym myślałem, ale zdecydowałem się ubrać ideę w słowa i zaktualizować w końcu Wyzwania. I zacząć pisać regularniej.

Tworzenie historii
~*~*~*~*~*~
    Potężna, biała metropolia wznosiła się dumnie ku niebu. Ukryta pod szklanym kloszem - przed martwym światem. Ostatni bastion żywych, desperacka próba przetrwania na planecie, którą tutejsza ludzkość samodzielnie zabiła. Powietrze poza kloszem było jedynie trucizną. Pomimo ogromu i liczebności miasta, w samo południe ulicami przechadzała się wyłącznie cisza. Tutejsze życie było jedynie ignorancją, pozbawioną myślenia pracą pod maską pokoju i porządku. Emocje i pragnienie wolności stały się stłumioną wiele pokoleń temu mrzonką, publicznie nazwaną anarchią i powodem, dla którego żyją pod sztucznym niebem. Setki tysięcy istnień o kontrolowanym toku myślenia.    Zaśmiał się głośno, wyłącznie sam do siebie, spoglądając ze skraju dachu jednego z tysięcy identycznych budynków na tę pustkę, jego nogi zwieszone w dół. Jeden nieostrożny ruch i spadnie.
   - Zbiorowa świadomość zbiorowej świadomości nierówna, ech? - rzucił pytanie w przestrzeń. Dużo czasu minęło, odkąd ostatni raz Ich widział. Kilka wymiarów zdążyło się zapaść, kilka narodzić. On zaś tylko zwiedzał wszystkie światy, w których panował porządek (jak tutaj) i czekał. Liczył na to, że przybędą, by wszystko zepsuć. Dla zabawy. Bo Jego poczucie humoru było najgorszym, z jakim się spotkał.
   Wychylił się bardziej, kiedy ludność zaczęła masowo wypełniać ulicę i kierować się w jedną i tę samą stronę. Jakaś przerwa na posiłek? Albo masowa egzekucja. To nie była jego myśl. Była wewnątrz ciebie.
   Nie zdążył się obrócić, nim jego oczy zostały zakryte przez chłodne, delikatne dłonie. Tak delikatne, że wydawały się nierealne, oderwane od tej rzeczywistości, niemal wyśnione. W pewnym sensie takie były. Tuż przy uchu usłyszał nieznany, niski głos, który wbrew wszelkim prawom fizyki rozszedł się krótkim echem:
   - Zgadnij kto.
   - Nu’erye - odpowiedział z westchnieniem, obracając głowę. Przeźroczysta, ledwo widoczna obecność. Rozpływająca się, niestabilna, bezkształtna. Pochodząca nie z tego świata, nienależąca do jego praw. - Zagadki nie mają sensu, jeśli odpowiedź jest oczywista, wiesz?
   Odpowiedział mu śmiech, śmiech będący wyłącznie w jego głowie, głośny choć bezdźwięczny, a jego własny umysł nadał mu barwę, żeby go pojąć. Zanim dłonie istoty zdążyły rozpłynąć się z kształtu złapał jedną z nich i ścisnął, pozwalając swojej wyobraźni swobodnie połączyć się z Nu’erye. Pomyślał o młodej, niskiej kobiecie z mleczną, nieskazitelną skórą. O niewielkim biuście, szerokich udach i drobnych dłoniach. O różowych policzkach na okrągłej twarzy, dużych błyszczących oczach koloru złota i czarnych lokach opadających na wątłe ramiona. A cały ten obraz ubrany jedynie w zwiewną, białą sukienkę. Jeden z Wielu zgodnie z umową wysłuchał jego pragnienia, przybierając dzisiejszy wymarzony kształt. Uśmiechnął się do niego promiennie, prezentując śnieżnobiałe zęby. Wciąż nierealny zupełnie jak halucynacja. Brakowało mu jedynie jasnych, pierzastych skrzydeł, ale i te po chwili pojawiły się na jego plecach.
   Mógł nadawać mu setki, tysiące idealnych form z jego marzeń, ale prawdziwy Nu, piękno jego osobowości i obecności było niemożliwe do ujęcia. Bo prawdziwe piękno możesz dosięgnąć tylko umysłem. Miał nie siedzieć w jego myślach. Wybacz nam. Tobie. Mnie.
   Pociągnął go bliżej siebie i pocałował głęboko. Nie był pewien czy słodki smak jego ust był prawdziwy czy tylko sobie to wyobraził, ale nie zamierzał narzekać. Zakończył pocałunek liźnięciem górnej wargi Nu.
   - Tęskniłem - powiedział, spoglądając ponownie na ulice w dole.
   - My też… - Nu urwał na chwilę, po czym poprawił się: - Ja też tęskniłem. - Wysunął nadgarstek z uścisku Niszczyciela i objął go powoli od tyłu. - Szukaliśmy cię i znaleźliśmy, więc przybyłem.
   - Myślałem, że jesteście tu, żeby wprowadzić zamieszanie - odpowiedział mu. - Jak to miło, że wykorzystujesz bycie Nadświadomością do szukania mnie. - Roześmiał się krótko.
   - Jesteśmy Jednym z Wielu, Wielu z Jednego. - Wysoki głos, którym odpowiedział Nu wpadł w rezonans, od którego zadrżało powietrze. Następne zdanie stało się wielogłosem: - Nasze pragnienie jest wolą wszystkich.
   Tak, jakby nie słyszał tego miliony razy. Chyba nigdy nie zrozumie jak działa zbiorowa świadomość Wielu. Może dlatego, że oczekuje logiki od kogoś, kto uważa grawitację za „nudną” i się do niej nie stosuje.
   - Jak zawsze - zgodził się tylko ze swoim ukochanym. - Tym razem twoja kolej na wymyślenie randki - dorzucił. Poczuł jak ramiona wokół jego brzucha zaciskają się, a biust rozpłaszczył się na jego plecach.
   - Zmieńmy przyszłość tego świata - wyszeptał do jego ucha Nu’erye, kolejny raz tworząc echo. Ciężko było stwierdzić czy lubił się popisywać, czy po prostu nie potrafił utrzymać stałości.
   - Znowu mam coś zniszczyć?
   - Nie… Znajdźmy… Znajdziemy… Osobę. Emocjonalną, tak. Z ukrytą siłą. Mądrą? Tak. Cierpliwą. Niech będzie bunt. Niech to będzie dużo czasu. Jak myślisz?
   - Niemal nikt tutaj nie wie, czym jest wolność. Myślą, że tak jest w porządku. - Niszczyciel wzruszył ramionami.
   - Wolność jest zawsze wewnątrz żywych. Wyciągniemy ją. - Nagniemy, oszukamy, damy nadzieję, staniemy się impulsem, będziemy pławić się w bólu i strachu, dopóki nie zamieni się on w piękną wolę walki i odwagę lub nie umrze w-. Dosyć. Znowu zaczął mieszać w jego myślach. - Wybacz.
   - Niech będzie, brzmi romantyczniej niż niszczenie. - Wstał i przeciągnął się. Jeden z Wielu roześmiał się w jego umyślnie ponownie, zawisając w powietrzu u jego boku do góry nogami. Zarówno sukienka, jak i włosy zignorowały grawitację, co Niszczyciel skomentował tylko przewróceniem oczami. - Zdajesz sobie sprawę, że jeśli jakikolwiek bunt się uda, to mogą równie dobrze zostać wolni, co zniszczyć siebie nawzajem?
   - To właśnie niepewność czyni to ekscytującym! Ahaha!
   Niszczyciel był niemal pewien, że tym razem śmiech był prawdziwy i został usłyszany nawet na dole. Jednak zwyczajne istotki nie mają w zwyczaju zapamiętywać obecności Wielu i tak zapewne było tym razem. Westchnął ciężko, czując znajomy, silny ból głowy. Narastała w nim chęci destrukcji…
   - Kocham cię - odpowiedział jedynie. Lekko zaskoczone spojrzenie i łagodny, zawstydzony uśmiech (których nauczył Nu przypadkiem - własnymi wyobrażeniami) natychmiast złagodziły jego agresję. Jeden z Wielu obrócił się w powietrzu tak, by nie wisieć już do góry nogami i objął dłońmi jego policzki. Z wielu emocji, które kontakt fizyczny z obecnością powodował, wyraźnie dotarło do niego szczęście.
   - Teraz stworzymy historię. Najpiękniejsze w tym jest to, że nikt nigdy nie dowie się, że to nasza sprawka… - Cichy, realnie brzmiący głos Nu’erye wydawał mu się największą abstrakcją w tym wszystkim.
   - Być może nawet wymyślą sobie „boga” - dorzucił Niszczyciel.
   - To cudowne, prawda? A później… Później mam nadzieję, że pozwolisz nam… Mnie… Poczuć miłość ponownie.
   Niszczyciel nie odpowiedział. Zamknął oczy, gdy delikatne, słodkie usta zakryły jego własne na krótką chwilę. Gdy ponownie spojrzał przed siebie, obecność była już nieobecna.
   Dotknął swoich warg, utrwalając w pamięci to spotkanie. Sztuczne niebo pokryło się chmurami, przygotowując się na deszcz. Zaś jemu zostało czekać na właściwą część „randki”.

24 listopada 2017

O: Wilk w pończochach

    Jakiś krótki szajs, który napisałem o Julianie i Siergieju do fanarta od friendsa. Nic ciekawego, ale lubię. Fanart znajduje się tutaj.

    Gdy wszedł do domu, było wyjątkowo cicho.
    ‎Miał całkowitą pewność, że Siergiej jest w domu, ponieważ jego ciężkie buciory i zresztą buty Wikentija stały przy drzwiach. Julian zamknął za sobą drzwi, rozważając możliwe opcje. Wyszedł tylko dokupić sobie kakao i już zdążyli się pozabijać? Tak nie może być, zabijanie kundla to rola szamana!
    ‎Zdjął kozaki, rzucił swoją kurtkę w kąt, kakao na fotel w salonie i ruszył do pokoju Siergieja. Z wewnątrz usłyszał niezbyt skutecznie wstrzymywany śmiech i przystanął pod drzwiami.
    ‎- Spróbuj tylko być zbyt głośno, a osobiście wykopiesz sobie grób. - Zirytowany głos bruneta brzmiał jak coś, co Sheva chciał zobaczyć.
    ‎- Prze-... prszamm... - wydusił z siebie Wikentij. Potem drzwi otworzyły się z hukiem, a Julian ledwo odskoczył, żeby nie oberwać. Lebiediew pobiegł do łazienki, gdzie wybuchnął śmiechem.
    ‎Szaman zajrzał do środka. Podniósł brew na widok różowych majtek na tyłku Siergieja, a kiedy wszedł do środka zauważył również różowe pończochy. Wilk najwyraźniej go usłyszał, przerywając grzebanie w szafie i obrócił się.
    ‎- Och, kurwa, nie mogłeś też i tym razem postać w sklepie godzinę zanim się zdecydujesz, co chcesz? - Skrzywiona mina Rosjanina wyrażała więcej niż jego słowa.
    ‎- Bardzo... bardzo ładne... - Julian zakrył wierzchem dłoni usta, zaczynając rozumieć rozbawienie Wikentija. Zakrył zaraz twarz obiema dłońmi, zaczynając się śmiać. Od Siergieja usłyszał tylko niskie, niezadowolone warknięcie.
    ‎Kilka długich chwil zajęło szamanowi uspokojenie się. Otarł łzy z oczu i oparł dłonie na biodrach, lustrując niemal nagiego Smirnowa w różowym, koronkowym komplecie jeszcze raz. Ten skrzyżował ręce z niezadowoloną miną czekając, aż jego kochanek da mu święty spokój. Sheva dostrzegł, że jego policzki zrobiły się lekko czerwone z zażenowania lub złości. Wtedy też Julian znalazł idealny moment na wykorzystanie ostatnio poznanego przez niego słowa.
    ‎Pochylił się lekko w stronę Siergieja i posłał mu swój najbardziej irytujący uśmiech.
    ‎- Pedał - skomentował.
    ‎Oboje usłyszeli jak Wikentij, który właśnie stał w drzwiach znowu zaczął się śmiać.
    ‎- ... Pierdolę was obu, nigdy więcej nie zakładam się o żaden pieprzony mecz - warknął Smirnow, popchnął mocno Juliana, wywracając go na łóżko, po czym rzucił wyjętym wcześniej ze spodni paskiem w Lebiediewa.
    ‎Ostatecznie wyszedł z pokoju i zamknął się w łazience na następną godzinę będącą stawką zakładu.

***
    Wikentij nalał szamanowi drugi kieliszek wódki, potem również sobie. Siedząc na kanapie razem opróżnili naczynia.
    ‎- Na pewno jesteś pełnoletni? - zapytał szatyn, ledwo kojarząc czy chłopak miał dwadzieścia lat, czy tylko mu się wydawało.
    ‎- Nie wiem, ale podobno jestem tu nielegalnie - stwierdził Julian.
    ‎- Och.
    ‎- To skąd miałeś kobiece ciuchy przy sobie? - zapytał Sheva, kiedy napełniali trzecią kolejkę.
    ‎- W pracy dawali jakieś bezużyteczne prezenty. - Lebiediew wzruszył ramionami. - Moja żona nie nosi różu, mogłem to jakoś wykorzystać.
    ‎- Czemu Siergiej nie dostaje takich rzeczy?
    ‎- Pewnie dlatego, że nie ma żony.
    ‎- Myślisz, że mogę zostać jego żoną? - Opróżnili kieliszki po raz kolejny. Wikentij przyjrzał się młodszemu mężczyźnie z uwagą, zastanawiając się czy to alkohol, czy ten nie wiedział, o czym dokładnie mówi.
    ‎- Chyba we Francji - odpowiedział w końcu.
    ‎- Chère Madame, vous avez un beau cul - wymamrotal Julian, trochę nieprzytomnie. Alkohol działał na niego szybko. - Co ty na to, żebyśmy popili ulubionym whisky kundla?
    ‎Lebiediew roześmiał się.
    ‎- Jesteś okropny. Przynoś.

5 maja 2017

O: Letni dzień, w którym baranki nie mają różków

    Zupełnie nieplanowany "fanfik" do mojego własnego opowiadania, którego jeszcze nie napisałem. Z dedykiem dla przyjaciela, który sprawił, że zachciało mi się to napisać i wymyślił mi podstawę. Więc, to dla Ciebie S.
    Pisane na luźno, niepoważnie, bez większego planu, niektóre rzeczy mogą wyglądać dziwnie. Perspektywa Juliana, który w tym AU ledwo skończył szkołę średnią, zaś jego chłopak jest starszy około osiem lat.
    Wdzięczny będę za wszystkie literówki, błędy i poważne nieścisłości.



Letni dzień, w którym baranki nie mają różków
~*~*~*~*~*~
    Niezadowolony odchyliłem głowę i wziąłem głęboki wdech, przekładając nogi z leżącego naprzeciw pieńka na kolana siedzącego, na tej samej ławce obok, Jaspra, zaś plecy oparłem o ramię siedzącego po drugiej stronie Many. Pierwszy z nich zupełnie nie zwrócił uwagi, zajęty skrobaniem w jego błękitnym notesiku zarysu kolejnej dziwnej historii. Drugi zaś westchnął, prawdopodobnie zastanawiając się czy nie wstać tylko po to, żeby zrobić mi na złość, ale najwyraźniej zrezygnował.
    - Znowu po pięciu minutach masz poniżej tysiąca lajków?
    - Myślisz, że z moim strojem jest coś nie tak? Albo włosami? Lub może nie było dobrze widać moich oczu? – przytknąłem mu ekran telefonu do twarzy, obracając tułów do niezbyt wygodnej pozycji, pokazując swoje ostatnio zrobione selfie. On skrzywił się i delikatnym ruchem odepchnął moją rękę.
    - Myślę, że minęło pię- zapewne już sześć minut i przesadzasz – odpowiedział zmęczonym tonem, wracając do wpatrywania się w przestrzeń.
    - A może się starzeję i przestaję być już taki piękny? – Z pewną nadzieją na zirytowanie Many próbowałem kontynuować narzekanie, chociaż dobrze wiedziałem, że miał rację. Oczywiście i co zrobił? Zignorował mnie. Gdybyśmy się nie przyjaźnili to już dawno zwolniłbym go ze stanowiska „super tajnego, prywatnego ochroniarza”. Gdzie moja w pełni wymagana uwaga, kiedy jej potrzebuję?
    I wtedy właśnie odezwał się Jasper (który z wielką radością w czasach gimnazjum robił mi za psa towarzyszącego, bym wypadał lepiej na jego tle, ale do którego również się przywiązałem):
    - W ogóle to idziemy dzisiaj na ten festiwal sztuki? – Popatrzył na nas z błyszczącymi oczami, a ja przewróciłem oczami.
    - Nie widzisz, że przechodzę tu własną tragedię? – zapytałem, zerkając do telefonu. Prawie dwa tysiące. Mimowolnie się uśmiechnąłem z satysfakcją. Nie zamierzam oszukiwać – kocham atencję.
    - No, jakoś nie widzę. Podobno na tegorocznych targach pojawi się autor najlepszych kryminałów ever, Yuu! – podniósł głos pełen entuzjazmu; zerknąłem na niego znad ekranu uważnie, kiedy on kontynuował: - Będzie można z nim porozmawiać! Mogę zapytać o rady! Może kiedyś zostanę tak świetny jak on. – Rozmarzył się nagle.
    Czasami było mi przykro, że musiałem milczeć, ale jeśli nie chciałem zostać zamęczony przez tego małego fanatyka, nie mogłem mu wspomnieć, że „ten super genialny pisarz” jest mój. Dodatkowo, wygadałby się mojemu ojcu, a ja nie zamierzam ryzykować żadnego nadprogramowego spotkania z tym człowiekiem.
    - Jak ci tak zależy… Pójdę z tobą. Ty też pójdziesz, nie, Mana? – zerknąłem na wspomnianego, a ten wzruszył tylko ramionami. – Byle tylko mnie tam nie wystawili na pokaz. – Zaśmiałem się i wstałem energicznie z ławki.



    Poprawiłem słomiany kapelusz na głowie Many i uśmiechnąłem się radośnie, zaczesując swoje złote włosy częściowo na przód i sprawdzając czy mój kapelusz dobrze leży na miejscu.
    - Wyglądam idiotycznie – stwierdził po chwili, zakładając z powrotem okulary przeciwsłoneczne. Wiedziałem, że to z powodu letniego słońca, ale w ten sposób naprawdę wyglądał dziwnie.
    - Wyglądasz doskonale, Mana. Teraz nikt nas nie rozpozna, gdy będę ukradkiem obserwował Yuu. – Uśmiechnąłem się do niego, pokazując ząbki.
    - Nie wiem czy zauważyłeś, ale na twoje życzenie moje włosy są fioletowe, a ten kapelusz ich ni-
    - Cii! – Zakryłem mu palcem usta. – Wszystko jest zaplanowane perfekcyjnie. Idziemy! – odwróciłem się i ruszyłem w stronę sporej kolejki, w której to stał już od dobrych kilkudziesięciu minut Jasper, kiedy ja opracowywałem swój świetny plan. Tym ruchem oczywiście nie pozwoliłem Manie kontynuować tematu, ale krótkie obejrzenie się potwierdziło, że poszedł za mną. Dzielnie wyminąłem kolejkę, okrążając duży pawilon, w którym miało miejsce spotkanie z trzema pisarzami, w tym jakże pięknym, czarnowłosym, niebieskookim Yuu. Znalazłem całkiem dobry punkt obserwacyjny trochę z boku, za wielkim plakatem promującym jakąś książkę (z całą pewnością nie napisaną przez Yuu), ale ledwo się tam zaczaiłem i moich uszu doszedł znajomy głos.
    - Julianie, ustalaliśmy, że w godzinach pracy trzymasz się z daleka.
    Obejrzałem się dyskretnie, kącikiem tylko oka, dostrzegając wyższą ode mnie kobietę. Krótkie, bo sięgające powyżej uszu, brązowe włosy i grymas na twarzy mogły wskazywać wyłącznie na Wiktorię, główną korektorkę Yuu, z którą utrzymuje tak przyjacielskie kontakty, że wzięła sobie do serca bronienie jego kariery niczym jakaś menadżerka.
    Odchrząknąłem i obniżyłem swój głos minimalnie:
    - Julian? Musiałaś mnie z kimś pomylić – stwierdziłem, nie obracając się do niej przodem. Kątem oka zauważyłem, że stojący obok Mana zrobił facepalm.
    - Widać was było już od dobrych dwudzie-
    - W porządku, milady! – Przerwałem jej, obracając się w jej stronę. Ściągnąłem przeciwsłoneczne okulary Manie i sam je założyłem, krzyżując ręce. – Nakryłaś nas. Jesteśmy modową policją, a twoje ubrania są passé. – Wskazałem jej całkiem uroczą, ciemnoczerwoną koszulkę z białymi kotkami. Urocze w końcu nie oznacza, że modne. – Muszę cię aresztować.
    Kobieta podparła się pod boki, wyraźnie zirytowana.
    - Moje? A jego kapelusz, to co? – Głową wskazała mojego ochroniarza i też na niego popatrzyłem. Zepchnąłem szybkim ruchem kapelusz z jego głowy.
    - Mana, kto cię tak skrzywdził, zakładając ci coś takiego? Też powinien zostać aresztowany. – Pokiwałem głową z aprobatą do swojego pomysłu.
    - Dlatego cię aresztuję – odezwał się nagle Mana, łapiąc mnie za nadgarstek.
    - Hej, hej! Miałeś mnie chronić, a nie aresztować! – Nadąłem policzki, żeby pokazać mu swoje niezadowolenie, a wtedy on uśmiechnął się do mnie z pewnym rozbawieniem, odbierając swoje okulary.
    - Przed tobą samym również – stwierdził i pociągnął mnie z daleka od pawilonu. Wiktoria znała nas wystarczająco, żeby nie komentować.
    Rzuciłem tęskne spojrzenie na swojego mężczyznę, kiedy się oddalaliśmy, a on jakby wyczuł ten fakt i przez chwilę oderwał wzrok od swojej rozmówczyni. Nasze spojrzenia spotkały się przez sekundę, po czym straciłem go z oczu.



    Jedną ręką rozłożyłem swój szary sweterek na trawie w samym środku parku i usiadłem na nim, a obok siebie położyłem reklamówkę z kilkoma ubraniami, które to przed chwilą kupiłem. Mana usiadł obok mnie, ale na trawie, jak zwykle nie przejmując się tym czy się pobrudzi, czy też nie. W normalnej sytuacji prawdopodobnie zwróciłbym uwagę, ale nagła tęsknota, która ogarnęła mnie kilka godzin temu była tak wielka, że nawet zakupy i pasteloworóżowa wata cukrowa, którą w ciszy kończyłem jeść, nie były w stanie odpędzić tego uczucia.
    - Czuję się samotny. Przez ostatnie dwa tygodnie nawet nie dzwonił – stwierdziłem nagle, kładąc się ziemi, poniekąd pamiętając, żeby leżeć głową na swetrze. Opuszczony plac zabaw znajdujący się zaraz obok nas, dobijał mnie jeszcze bardziej. To zawsze było nasze miejsce i radosne wspomnienia były niemile widziane.
    - Niektórzy muszą pracować – odmruknął mi tylko, już kolejną godzinę pisząc z kimś przez telefon. Nie musiałem na niego patrzeć, żeby słyszeć niewyciszoną klawiaturę. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, by sprawdzić czy jestem w stanie zagrać u niego „wlazł kotek na płotek” na klawiszach, ale ta myśl uciekła tak szybko jak się pojawiła. – Dobrze wiesz, że przy tobie się nie da w spokoju pisać, a premiera jego nowej książki ma się odbyć za dwa tygodnie.
    - Tak, wiem – jęknąłem głośno, mimowolnie wyciągając telefon i z przyzwyczajenia od razu włączając Instagrama. Pięćdziesiąt tysięcy za zdjęcie z zakupów, na którym załapał się Mana. Byłem całkowicie przekonany, że część obserwujących mnie była tu dla ewentualnych zdjęć z moim ochroniarzem, ale niezbyt mi to przeszkadzało. Byłem popularny niezależnie od tego i mogli nazywać mnie atencyjną suką, pedałem, babą czy mówić, że poza wyglądem i pieniędzmi nie mam sobą nic do zaprezentowania. Robię zdjęcia po to, żeby pokazać im swój wygląd, nie charakter.
    - Dlaczego ojciec mnie nienawidzi? – zapytałem nagle. – Oczywiście, że chcę studiować, ale nie za granicą. Nie czuję się gotowy, żeby już teraz wyjeżdżać. Nie potrafię nawet poradzić sobie z dwutygodniową tęsknotą za Yuu, a później będziemy widzieć się jeszcze rzadziej… - Przytuliłem do siebie telefon.
    - Masz przejąć po nim firmę, więc chce byś miał dobre wykształcenie – odpowiedział mi Mana najoczywistszą, oczywistością. On w ogóle nie łapie momentów, w których chcę, żeby wspólnie ze mną ponarzekał na mojego ojca, serio. Nawet Yuu jest w tej kwestii lepiej zorientowany, a nie spędza ze mną każdego dnia. Z okazji braku jakiejkolwiek sensownej reakcji, postanowiłem udać obrażonego, co oczywiście spotkało się… Z zupełnym zignorowaniem mnie. Z drugiej strony, nie słyszałem już klawiatury jego telefonu.
    Usiadłem nagle i popatrzyłem na niego, kiedy był w połowie wstawania. Spokojnie otrzepał spodnie z piasku i trawy.
    - No to czas na mnie. Idę na modowy patrol, obym nie musiał aresztować Jaspra. – Uśmiechnął się do mnie rozbawiony, ale zanim zdążyłem w ogóle zapytać, o co chodzi, rzucił ostrzegawcze spojrzenie nad moją głową, po czym podniósł moją reklamówkę, odwrócił się i poszedł.
    Zamrugałem z konsternacją i obejrzałem się; aż podskoczyłem w miejscu wystraszony, kiedy na trawie przede mną siadł Yuu. Gdzie ja byłem myślami, że nie słyszałem kroków…?
    - Waaaaah! – Z takim też dźwiękiem, o ile to fizycznie możliwe w pozycji siedzącej, doskoczyłem do mężczyzny i przytuliłem go mocno, całkowicie ignorując fakt, że dotyk od zawsze sprawia mu początkowy dyskomfort. – Yuu, tęskniłem! – Zrobiłem smutną minkę na potwierdzenie, spoglądając mu w oczy.
    - Wiem o tym. Twój pies obronny jest strasznie marudny – stwierdził, ostrożnie odgarniając część moich włosów za ucho. Przechyliłem lekko głowę na bok. Mana do niego pisał cały ten czas? Uśmiechnąłem się nagle do siebie, wewnętrznie doceniając dobro mojego przyjaciela w chwili, kiedy ja powstrzymywałem się przed przeszkadzaniem mojemu chłopakowi.
    - Przejdźmy się – dodał po chwili i wstał, podając mi dłoń, a ja z chęcią przyjąłem pomoc. Zabrałem sweter z trawy, wyciszyłem telefon i potruchtałem za Yuu, który ruszył już w stronę rzeki.
    - Jak tam twoja książka? – zapytałem, idąc obok niego. Rzucił mi trochę zmęczone spojrzenie.
    - Wiktoria osobiście mnie udusi, jeśli odkryje, że wyszedłem się z tobą spotkać – mruknął w odpowiedzi. – Nie dałbym się przekonać, ale musiałeś przyjść na ten festiwal. Zazdrosny, że musiałem rozmawiać z innymi osobami? – Popatrzył na mnie z pełną uwagą, a ja jak za każdym razem pomyślałem, że kocham błękit jego oczu.
    - Ja? – Zaśmiałem się. – Nie ma takiej możliwości, żebyś pokochał kogoś innego! – Od razu po tym, jak wypowiedziałem te słowa, moja pewność siebie zmalała, co było niezwyczajne. Tylko on potrafił wywołać we mnie zwątpienie w stosunku do rzeczy, które są niemal całkowicie pewne. To w pewien sposób ekscytujące, że potrafił pokonać moją najsilniejszą obronę bez żadnego wysiłku. – Bo tak jest, prawda? – zapytałem cicho.
    Nigdy nie mówił o swoich uczuciach, dlatego też delikatnie złapał moją dłoń, spoglądając w niebo. Nie było nic bardziej znaczącego, niż moment, w którym przełamuje swoją niechęć do dotknięcia drugiej osoby. Uśmiechnąłem się ponownie, splatając z nim palce, a on popatrzył w niebo, które stało się widoczne, gdy dotarliśmy nad rzeczkę. Drzewa nie rosły bezpośrednio na jej brzegach, więc i ja mogłem spojrzeć na płynące z wolna chmury.
    - Ta chmura przypomina zająca – podjął Yuu, wskazując podnosząc nasze splecione dłonie, żeby pokazać palcem tę, którą miał na myśli.
    - Ale nie ma ogonka – zaśmiałem się. – Ta wygląda jak pies. – Wskazałem inną. – To pewnie on ukradł zajączkowi ogonek.
    - A tam, nad nimi, wielkie jabłko?
    - Jabłkowy domek! – zawołałem radośnie.
    - W którym mieszka witaminowa czarownica razem ze swoim psem. I tu, na prawo jest rycerz, który chce ją pokonać w obronie wszystkich zajączków – stwierdził niezwykle entuzjastycznie w porównaniu do jego codziennej powagi, a ja roześmiałem się głośno, a chwilę później i Yuu do mnie dołączył.
    - Rycerz pochodzi ze smutnego królestwa paskudnego tranu, o tam, z tego wieloryba! – Pokazałem drżącą dłonią ogromna chmurę, w kształcie rzeczonego ssaka, nie mogąc przestać się śmiać. – Niestety w tranowym świecie wszyscy mają zbrodnię, a nie ubrania.
    - To w takim razie musi być twój dom, bo tam obok stoi baranek. – Wybuchnął śmiechem głośniej, kiedy popatrzyłem na niego z oburzeniem
    - Zaraz ci pokażę, kto tu jest baranem! – zawołałem i szybko znalazłem się za nim, obejmując go od tyłu za szyję i uwiesiłem się na jego plecach, obejmując go nogami. – Patataj!
    Yuu próbując opanować śmiech, ledwo pozwalający mu oddychać złapał moje nogi pod kolanami, żebym się nie zsuwał i ruszył posłusznie wzdłuż rzeki, na mój rozkaz zatrzymując się kilka razy, żebym mógł zejść i pozbierać rosnące nieopodal kwiaty.



    W samych majteczkach wyszedłem z łazienki, odgarniając z czoła wilgotne włosy. Kwadratowe mieszkanie miało ten plus, że mogłem wybrać dłuższą drogę przez kuchnię, aby zgarnąć ze sobą mleko i bezproblemowo wejść do niewielkiego pokoju, w którym Yuu dzielnie siedział przy biurku i pracował na laptopie. Na głowie wciąż miał uroczy, kolorowy wianek, który dla niego splotłem w drodze tutaj. Nie zwrócił większej uwagi na moje przybycie, z pewnością dlatego, że wszedłem drzwiami za jego plecami. Odstawiłem karton mleka na szafkę nocną i pozwoliłem sobie zajrzeć do szafy właściciela. Był ode mnie nieznacznie wyższy i lepiej umięśniony, to też wszystkie jego ubrania były na mnie za duże. Stanowczo za duże, ale to nic. Zupełnie niezrażony przeszukałem całą szafę, aż nie znalazłem milutkiego w dotyku, ciemnoniebieskiego t-shirtu z nadrukiem tygrysa i napisem „Inside I’m predator”, który chętnie ubrałem. Nie było w tym pomieszczeniu lustra, ale jestem pewien, że wyglądałem co najmniej uroczo i pociągająco. Następnie z biurka zaraz obok Yuu zabrałem jego etui i założyłem jego okulary „zerówki”, których i tak nigdy nie używał. Nieostrożny chłopiec.
    - Yuu. – Objąłem go od tyłu, przytulając policzek do jego policzka i spoglądając w tekst na monitorze laptopa. – Jestem czyściutki, pachnący, puchaty i jako pastereczka powinieneś zająć się swoim barankiem.
    Zatrzymał dłonie, przerywając pisanie i popatrzył na mnie kątem oka. Wyglądał przeuroczo, kiedy ta jego wiecznie zalizana do tyłu grzywka zaczynała opadać mu na oczy.
    - Mimo wszystko, muszę pracować. To moje okulary? – zapytał, wracając do pisania.
    - Tak. – Nadąłem policzki. – I tak nigdy ich nie nosisz. – Z niezadowolonym westchnieniem puściłem go. Przecież nie będę mu kazać przestać pracować. Jestem egoistą, ale nie aż tak.
    Znalazłem swój telefon w rzeczach zostawionych na komodzie, na której stały też osobiste kopie każdej z książek, które Yuu napisał. Musiałem przyznać, że kilku tytułów nie czytałem, ale większość jak najbardziej. Kim bym był, gdybym nie interesował się największą pasją mojej pastereczki?
    - Hej, Yuu, ktoś kiedyś widział tę koszulkę? – zapytałem, obracając się w jego stronę. Zanim zwrócił na mnie uwagę wykorzystałem moment, żeby zrobić sobie urocze selfie, pokazując znak pokoju i uśmiechając się radośnie.
    - Yuu? – spróbowałem zwrócić jego uwagę jeszcze raz. Westchnął.
    - Która? – zapytał.
    - Niebieska, z tygrysem.
    - Możesz spokojnie opublikować – stwierdził i tak też zrobiłem, dodając podpis „W niebie”, tak żeby się zastanawiali, po czym wyłączyłem telefon. Tak na wszelki wypadek. Rozejrzałem się po naprawdę czystym, ale trochę smutnie pustym pokoju, nie bardzo wiedząc, co powinienem ze sobą zrobić. Przeszkadzanie Yuu tylko go zdenerwuje, a odkąd jesteśmy parą to rzecz bardzo negatywna.
    Nagle Yuu wstał sprzed biurka, prawdopodobnie, żeby sięgnąć po którąś ze swoich poprzednich książek, ale stanął raczej nieruchomo, zawieszając na mnie wzrok. A ja, ja oczywiście wykorzystałem ten fakt od razu, uśmiechając się do niego niewinnie i odgarniając włosy za ucho.
    - O Jezu – skomentował cicho, zakrywając usta bokiem dłoni i odwracając ode mnie wzrok. Mogłem przysiąc, że na jego policzkach pojawił się rumieniec, wywołany początkową ekscytacją.
    - Yuu? – zapytałem z udawanym zmartwieniem, ale oboje wiedzieliśmy, że jedynie prowokowałem go do dalszej reakcji. Mojemu Yuu jednak brakowało subtelności, kiedy czegoś chciał i powoli opadł z powrotem na obrotowy fotel.
    - Chodź tu, Julianie – zarządził, a ja nie śmiałem odmówić. Podszedłem i usiadłem na jego kolanach na tyle wygodnie, na ile pozwalał mi fotel. Objąłem go za szyję, spoglądając w jego oczy. Zainteresowanie w jego oczach sprawiało mi radość. Delikatnie zdjął mi okulary z nosa i odłożył je na biurko, przy okazji zamykając laptopa. Palcami delikatnie przeczesał moje włosy, palec drugiej dłoni kładąc pod moją brodą i przyciągając mnie do ostrożnego, czułego pocałunku. Za każdym razem zaczyna od nowa, bawi się w motyla poznającego coś nowego, słodko i powoli całuje moje usta, ich kąciki i policzek, jak gdyby to mnie miał zranić. Potem zsuwa je niżej, na szyję, jak zrobił to przed chwilą i nabiera odwagi, zostawiając różowe ślady na moich ramionach w miejscach, z których może odsunąć koszulkę. Zapamiętał, żeby nie zostawiać ich na widoku, a ja na tę myśl zaśmiałem się krótko, co w jakiś sposób spotkało się z jego aprobatą i wrócił swoimi do moich ust, tym razem pewniej, chętniej i zachłanniej, a ja nie pozostałem mu dłużny.
    Nie sądziłem, że w takiej pozycji damy radę zdjąć ubrania i zresztą nie mieliśmy takiego zamiaru, bo najwyraźniej oboje uznaliśmy, że tak jest ciekawiej.

23 listopada 2016

O: Wyzwanie 2: Mój Pech


    Dopiszę jedynie krótko, że zapis "Mysza" jest całkowicie umyślny, a zwierzęce przydomki mają brzmieć głupio. Zapraszam do czytania.

Skomplikowane
~*~*~*~*~*~
    Alyana była pierwszym krajem, – a do tego wyspą – która posiadała zarówno broń palną, jak i lokomotywę, uruchomioną zaledwie ponad dekadę temu. Pomimo tego wyraźnego postępu technicznego, tutejsi ludzie wciąż wierzyli w stare przesądy. Jednym z nich było stwierdzenie, że pojawienie się kruka w domostwie przynosi pecha, a jego krakanie – zwiastuje czyjąś śmierć.
    Marco – przez wszystkich znany wyłącznie, jako Mysza – jak przez mgłę pamiętał moment, kiedy miał siedem lat, a do budynku organizacji sprowadzono nowego członka. Dwuletniego wtedy chłopca o wyraźnych, stalowych oczach i króciutkich złotych włoskach, z zadartym noskiem i pucatymi policzkami. Kolejne dziecko z mocą, kolejne odebrane rodzicom, kiedy tylko ujawniło swoją nadnaturalną zdolność. Od tego momentu chłopiec miał zostać przeszkolony pod kątem posłuszeństwa, nieodczuwania współczucia, winy ani żadnych uczuć, które mogłyby powstrzymać go przed odebraniem czyjegoś życia.
    W końcu najlepiej opłacana organizacja skrytobójców i szpiegów nie mogła pozwolić sobie na niepowodzenie. Najlepszą ku temu metodą było szkolenie wyłącznie dzieci młodszych niż cztery lata.
    Dopiero jakoś po roku zasłyszał, że ich najnowszy nabytek potrafi znikać i pojawiać się gdzieś indziej. Nie była to jakaś tam „teleportacja”, wciąż nie był w stanie pokonywać tą zdolnością przeszkód na jego drodze, pokroju ścian i ograniczała go odległość. Wytrenowanie i dokładne odkrycie jego mocy oznaczało, że dzieciak dostanie swój zwierzęcy przydomek, mający na resztę życia zastąpić mu imię, przydomek mający pasować do jego zdolności.
    Może Mysza był dzieciakiem, ale w żaden sposób nie potrafił znaleźć związku pomiędzy tym… sposobem „przemieszczania się”, a krukiem. Do dnia, w którym mały blondynek skończył sześć lat i dostał swoje pierwsze, drobne zlecenie. Miał jedynie pozbyć się jakiegoś królewskiego dzieciaka w obcym kraju, nic wielkiego, zwłaszcza z takimi zdolnościami.
    Zawalił. Jako pierwszy od bardzo dawna zawalił pierwsze zadanie. Wtedy zaczęło się gadanie w organizacji, że to stąd wziął się jego przydomek. Kruk, który ma pecha. Kruk, który przynosi pecha. Po pierwszym zadaniu wszyscy członkowie pracowali w parach, ale Kruka nikt nie chciał. To sprawiło, że skazany został na siedzenie w głównym budynku i wykonywanie drobnych zadań.
    Co gorsza, okazało się, że naprawdę przynosił nieszczęście. Osoby przebywające razem z nim w jednym pomieszczeniu kaleczyły się, przewracały, zapominały o ważnych sprawach, gubiły najróżniejsze dokumenty lub lądowały w pomieszczeniu medycznym wskutek poważniejszych wypadków. Partner Myszy z tamtego okresu – siedem lat starszy Tygrys – został pewnego dnia zmuszony, aby porozmawiać z ośmioletnim wówczas Krukiem, którego zadaniem na ten dzień było pisanie listów za tych, którzy nie byli w pisaniu za dobrzy (A według Marco dzieciak miał cholernie ładne pismo już w takim wieku). Następnego dnia wyszedł na miasto i nie wrócił. Znaleziono jego ciało zmasakrowane najprawdopodobniej przez konną dorożkę.
    To pierwszy raz, kiedy Mysza osobiście zainteresował się kimkolwiek.

    Nie tylko potrafił doskonale się ukrywać, ale również poruszać niezauważonym. W końcu jego przydomek nie wziął się tylko z faktu, że był raczej cichą osobą. Z łatwością udało mu się prześlizgnąć „w godzinach dorosłych” z południowej do wschodniej części głównej siedziby, gdzie – jak się dowiedział – osobisty pokój (pomieszczenia dla dzieciaków nazwałby raczej klitkami, nie pokojami) miał blondwłosy ptaszek. Mógłby porozmawiać z nim za dnia, ale wolał obejść się bez świadków. Nie przepadał za prowadzeniem rozmów publicznie – właściwie czuł się dziwnie nagi, kiedy jego głos słyszały osoby, do których się nie zwracał.
    Wschodnia część budynku istniała właściwie umownie. Był to samotny korytarz, odnoga z północnej części, w którym znajdowało się jedynie osiem naprawdę niewielkich pokoików, wszystkie znajdujące się po jego prawej stronie (oczywiście, wchodząc od północy). Naprzeciw każdej pary drzwi znajdowały się następne, tym razem szklane, prowadzące na długi taras, z którego było widać port i ocean.
    Mysza co prawda nie wiedział, który dokładnie pokój należał do Kruka, ale nie musiał sprawdzać, bo z tej obowiązującej nieletnich ciszy nocnej, nie tylko on nic sobie nie robił. Jego cel siedział na barierce tarasu, z nogami przerzuconymi na zewnątrz, jak gdyby wcale nie mógł spaść ze wzgórza (na którym znajdował się budynek) prosto na kamienistą plażę pod nim. Postanowił opuścić „ukrycie”, którego zasady sam nie do końca pojmował i wszedł na balkon przez otwarte drzwi, które za sobą zamknął. Mniejszy chłopak wzdrygnął się i gwałtownie przerzucił nogi przez balustradę, obracając się. Zimne spojrzenie oczu koloru stali wbiły się w Marco niczym ostrza, błyszcząc od wpadającego w nie nikłego światła obu księżyców zawieszonych na niebie.
    - Wysłali cię, żebyś pilnował, żebym tym razem im nie przeszkadzał? Nie jesteś za młody na pilnowanie mnie o tej godzinie? – Dzieciakowi z łatwością przyszło zapytanie wprost o takie rzeczy i najwyraźniej nie obchodziło go, że gdyby zapytał niewłaściwą osobę to mógłby skończyć na wykonywaniu bardzo niewdzięcznych zadań przez tydzień.
    - Porozmawiać – odparł starszy z nich, niedbale poprawiając bawełnianą koszulę nocną.
    - Porozmawiać czy ponabijać się? Możesz to zrobić za dnia – odburknął blondyn, stając bosymi stopami na kamiennej posadzce tarasu, po czym skrzyżował ręce.
    - Cztery dni temu rozmawiał z tobą Tygrys – Marco zupełnie zignorował wypowiedź chłopaka – i wczoraj znaleźliśmy jego ciało.
    - Nic nie zrobiłem – Kruk odezwał się bardzo szybko i choć trudno było dostrzec wyraz jego twarzy, to sam ton głosu zdradzał, że boi się tego rodzaju oskarżeń.
    - Nie podejrzewam cię o to, spokojnie. – Starszy przewrócił oczami. – Był moim partnerem, niezwykle ostrożnym, gdy otaczali go ludzie. Zginął pod kopytami. Zastanawiam się dlatego, o czym rozmawialiście… Może chciał zginąć? Może zdradził jakoś taki zamiar? Powiedział ci coś ważnego? Albo padło w rozmowie coś, co mogło go rozproszyć tego dnia? – Był to jedynie sam początek rozmowy, a Mysza już czuł się zmęczony tym mówieniem. Stanowczo za dużo słów w zbyt krótkim czasie.
    - Był dla mnie miły. Nie rozmawialiśmy o niczym szczególnym, nic mi o tym nie wiadomo! – Prawdopodobnie gdyby dzieciak miał przy sobie broń, zaatakowałby go w tej chwili, co widać było w jego spiętej postawie.
    Marco skinął głową, postanawiając nie drażnić dalej tego narwańca. Nie miał ochoty go tu udusić, a potem tłumaczyć się, dlaczego musiał w ogóle przejść do obrony własnej. W ciszy obrócił się, wsuwając jedną dłoń do kieszonki wyszytej na jego lewej piersi, a drugą wyciągając do gałki szklanych drzwi, ale zastygł w bezruchu.
    Nie musiał się śmiać ani nawet okazywać jakkolwiek rozbawienia, które właśnie go ogarnęło. Zgubił klucz od pokoju. Był całkowicie pewien, że wkładał go do kieszeni i zauważyłby, gdyby wypadł.
    A to… Pech.
    - Nie chciałbyś może zostać moim nowym partnerem? – zapytał nagle młodszego, nie spoglądając na niego nawet. Tylko krótka cisza oznajmiła mu, że blondyna wyraźnie zaskoczyło pytanie.
    - Świetny żart – doszła go szorstka odpowiedź.
    - Po prostu przydałby mi się taki wygadany gnojek.

    Jak Marco nie przepadał za zbytnią uwagą, tak wzięcie chodzącego pecha pod swoje skrzydła dało mu jej stanowczo za dużo. Nazywali go głupim, szalonym, zbyt młodym, żeby zrozumieć, co właśnie zrobił. Może powiedziałby im, że chciał sprawdzić czy dzieciak faktycznie przynosi niefart. Może powiedziałby im, że wypadek Tygrysa po rozmowie z Krukiem nie wydawał mu się zbiegiem okoliczności. Może nawet wyeliminowałby go, gdyby uznał, że stanowi zagrożenie tym swoim zsyłaniem nieszczęścia. Problem leżał w tym, że nie chciało mu się nikomu tłumaczyć. Właściwie nawet nie musiał, bo takie gadanie szybko ucichło.
    Chodzący pech okazał się być niezwykle ambitny i skuteczny. Dostawał zlecenie, wyciągał Myszę siłą jak najszybciej się dało, wykonywał je praktycznie sam (Marco był raczej leniwy i preferował ubezpieczać plecy szczeniaka), nie zostawiał śladów, wracał. Po trzech latach utrzymywania się tego stanu, niby przypadkiem „wyciekła” informacja, że wszystkie te tajemnicze zabójstwa były dziełem Kruka. Tak też stał się jedną z najlepiej opłacanych person tej organizacji. Razem z Marco oczywiście, ale o nim się nie mówiło, co było mu na rękę. Najlepsza decyzja życia, jak się okazało nie mógł wybrać sobie lepszego partnera. Robił wszystko za niego, gadał, pisał listy, wiersze i wszelkie inne rzeczy, które miały służyć zbliżeniu się do celu. Zaś Mysza tylko pilnował, żeby ktoś go nie dźgnął w plecy i dbał o jego wyżywienie (a ten strasznie zapominał o poprawnym odzywaniu się).
    Niestety, w ciągu dziesięciu lat ich znajomości Marco nie odkrył, w jaki sposób obecność Kruka przynosiła pecha. Co gorsza, nie odkrył też, które z jego zachowań czy słów mogło być „krakaniem”, lecz był pewny, że został już naznaczony. Dlatego kilkukrotnie podchodził do strzelenia w pięć lat młodszego od siebie chłopaka, kiedy ten spał lub nie patrzył na niego, ale… Właśnie istniało „ale”. Polubił go.
    Kruk mu ufał, a on ufał jemu. To w teorii powinno istnieć, skoro są partnerami, ale w praktyce „lubienie się” oznaczało, że któryś może zawalić zadanie, żeby pomóc drugiemu. I chociaż najprawdopodobniej wisiało nad nim piętno, a on nie wiedział, kiedy zbierze swoje żniwa, nie był w stanie spróbować uwolnić się od tego, przez wyeliminowanie przyczyny. Mogła zostać mu nadzieja, że to nie działa na osoby, które blondyn lubił.
    Dlaczego ta relacja była tak skomplikowana?

    Tego dnia mieli spokój, więc Marco rozłożył się na płaskim dachu opuszczonego magazynu w pobliżu portu. Właściwie nie do końca był to dach, ponieważ dało się tu wejść po schodach przez drzwi wewnątrz, ale przynajmniej nie było go tu widać, słonko nie świeciło po twarzy, zasłonięte przez stary szyld, który reklamował lokomotywę. Wpatrywał się w błogim spokoju w snujące się po błękitnym niebie chmury, ignorując nawet tych kilka szarych kosmyków włosów, które nie chciały trzymać się staranie ulizanej do tyłu fryzury. Dzisiaj miał to wszystko w głębokim poważaniu, nawet to, jak trudno będzie wyprać płaszcz po leżeniu w nim tutaj.
    Nie usłyszał, że ma gościa, za to poczuł ciężar na swoim brzuchu.
    - Weź unieś te kolana – zarządził intruz nieznoszącym sprzeciwu tonem, więc wykonał polecenie, jednocześnie podciągając stopy bliżej, żeby jego nogi robiły komuś za oparcie.
    - Nie możesz po prostu usiąść obok? Masz ciężki zadek – mruknął, przenosząc spojrzenie na chłopaka, który wyciągnął nogi po bokach jego głowy, autentycznie robiąc sobie z niego fotel.
    - Mój zadek ceni sobie czystość i wygodę, a ciebie już i tak czeka pranie, brudasie. – Osiemnastolatek pokazał mu język i wyciągnął swoje złote włosy spomiędzy swoich pleców i jego tymczasowego oparcia. Brakło zaledwie kilku cali, żeby dosięgały kamiennej posadzki. Jeszcze kilka lat i będzie mógł się bawić w Roszpunkę, jeśli nie będzie ścinał tych kłaków.
    Mysza nic sobie nie zrobił z bycia nazwanym w ten sposób. Kruk od zawsze przejawiał tendencje do bycia przesadnie czystym, aż dziwnym był fakt, że nie zawalił z tego powodu zleceń, które wymagały ubrudzenia się w ten czy inny sposób. Ostatecznie starszy mężczyzna westchnął, kładąc dłonie na szczupłych udach blondyna, po czym zaczął mu się przyglądać. Będąc od niego wyższym nie miał tak dobrego widoku na to, jak bardzo ten dzieciak wyrósł w ciągu ostatniej dekady, a już zupełnie nie spodziewał się, że ten chłopiec o pucatej buzi stanie się tak atrakcyjnym, młodym mężczyzną, mającym swoje własne adoratorki. Dodatkowo posiadał ten rzadki typ urody, kiedy będąc marzeniem kobiet miał w sobie coś urokliwego, bardziej subtelnego. Może to te nieliczne piegi wokół drobnego nosa, może te srebrne oczy.
    Marco prawie zazdrościł Krukowi. Sam jako dziecko był przeciętną kluchą, zaś teraz jest… dużą, przeciętną kluchą. Nie, żeby był gruby, bo bieganie za tym chodzącym pechem mu na to nie pozwalało, ale nie był atrakcyjny ani ciałem, ani twarzą. Charakterem najprawdopodobniej też nie. Z tym, że nic z tego nie było mu potrzebne, bo to ten atrakcyjny szczeniak zajmował się sprawami, które wymagały uwagi. Stanie z tyłu i pilnowanie wydawało się… Ciekawsze.
    Wrócił spojrzeniem do nieba, nie zamierzając wdawać się w dyskusję. Nie w tej chwili. Jego partner zaakceptował ciszę, zajmując się własnymi myślami na około trzy godziny, podczas których słońce zdążyło przejąć niebo dla siebie i w najwyższym chamstwie zaczęło atakować oczy starszego mężczyzny.
    Jego niezadowolone westchnienie zwróciło uwagę blondyna, który postanowił zacząć gadać:
    - Chciałbym ponownie odwiedzić jakiś inny kraj.
    - Czy ty nie masz przypadkiem choroby morskiej? – To trzecie zdanie, które w ogóle dzisiaj wypowiedział, a i tak czuł się zmęczony.
    - Dla niektórych rzeczy warto przecierpieć… - Głos Kruka zabrzmiał zrezygnowanie tylko na krótką chwilę, zanim ponownie zaczął mówić tak, jakby wszystko budziło w nim entuzjazm (I jak niby osoby postronne mają uwierzyć, że w rzeczywistości jest niezwykle poważną osobą?): - Wyobraź sobie, jakby to było móc przelecieć nad morzem. Na przykład… Latającą lokomotywą.
    Zerknął bardzo sceptycznie na swojego towarzysza, ale ten wydawał się trzeźwy.
    - Moja wyobraźnia tak daleko nie sięga, Kruku.
    - Ale spróbuj pomyśleć, gdyby tak zbudować lokomotywę ze skrzydłami… - Mysza postanowił przerwać nadchodzący słowotok.
    - Na słodki ogon Axle, zamknij się.
    Uniósł plecy nieznacznie, jednocześnie łapiąc kołnierz koszuli blondyna, żeby przyciągnąć go bliżej i ucałować te wygadane usta. Skrzywił się jednak, czując kwaśny posmak i oderwał od młodszego mężczyzny, zanim ten zdążył jakkolwiek zareagować.
    - Przestań żreć ten kozi ser – stwierdził z częściowym obrzydzeniem.
    - Jak zacznie ci smakować. – Rzadka sytuacja, ale Kruk roześmiał się, a był to śmiech szorstki i nieprzyjemny, budzący w Marco dyskomfort i pewien rodzaj niepokoju, jak gdyby usłyszał…
    Po tych dziesięciu latach nagle przyszło zrozumienie. Tygrys był osobą, która lubiła opowiadać żarty, te wszystkie osoby z otoczenia chłopaka, które zaginęły. Oto i krakanie, którego poszukiwał, piętno, którym został naznaczony już nieraz.
    Nagle złapał towarzysza za ramiona i popchnął na bok, na ziemię, zawisając nad nim i ponownie łącząc ich wargi, by ten milczał. Mocno i zachłannie, jakby bez tego miał umrzeć, a blondyn bez oporu odpowiadał na wszystkie pocałunki, choć jego klatka piersiowa wciąż drżała od śmiechu, a płucom brakowało tlenu.
    Oderwał się od niego dopiero po długiej chwili, gdy i jemu zabrakło powietrza i popatrzył w te rozbawione, stalowe oczy.
    - Od dzisiaj to mój ulubiony smak – mruknął.
    - Mam nadzieję, że nie uwierzyłeś, że przestanę. – Kruk ze swoim rozbawionym tonem aż sam się prosił, żeby zepsuć mu tę zabawę, co starszy mężczyzna z chęcią zrobił.
    - Nie, ale to nie moje włosy właśnie zmieniły kolor. – Tym razem to on czuł wesołość, kiedy oczy chłopaka rozszerzyły się w krótkim szoku, a potem po prostu odepchnął go, opierając dłoń na jego twarzy, by móc jak najszybciej usiąść.
    - Idź do diabła! – usłyszał i gdyby potrafił, to teraz on by się roześmiał.

7 listopada 2016

O: Wyzwanie 1: Ten, który kroczy przez wymiary

    Okropnie dawno mnie tu nie było. Już dwa i pół roku, a to bardzo niedobrze dla moich zdolności pisarskich. Postanowiłem powrócić, ale muszę jeszcze wrócić do pisarskiej wprawy, dlatego podjąłem się wyzwania napisania stu oneshotów na sto tematów ze znalezionej przeze mnie w internecie listy~ Lista jest po angielsku, więc moja interpretacja przy słowach wieloznaczeniowych... Jest moja. Jednakże przed każdym opowiadaniem napiszę, jaki temat był to po polsku. Oneshoty nie muszą mieć ze sobą nic wspólnego, ale mogą. Zapewne głównie bohaterów. Zapraszam tych, którzy tu jeszcze są i którzy przybędą~


Wprowadzenie
~*~*~*~*~*~
    W całkowitym milczeniu przyglądał się złotej kuli, gdy ta chowała się za odległymi drzewami, pomarańczowym barwom, które tak nieostrożnie nadawała niebu; obserwował ten rumieniec, który pozostawiła, gdy ukryła się za drzewami i ostatnią łunę światła, która wyszła na powitanie pięknym ciemnościom.
    Och, jakże on gardził słońcem, jego samolubną atencyjnością, gdy swoim blaskiem przysłaniało gwiazdy. Pragnęło być na niebie samotne, jedyne wspaniałe.
    Odwrócił wzrok od pozbawionego szyby okna, świadomością wracając do niewielkiej kapliczki, w której się znajdował. Właściwie nie było w niej nic specjalnego, ot prostokątna, drewniana struktura pośrodku wysokich traw. Pomieściłaby cztery osoby, może pięć, gdyby się ktoś uparł, a nawet nie było w niej niczego, prócz dwóch okien – na wschód i zachód – oraz powodu, dla którego została wybudowana. W drewnianych ścianach, bowiem ukryta przed deszczem, śniegiem i przypadkowymi oczami była kamienna, niezbyt wielka i bardzo uproszczona rzeźba kobiety. Stała prosto przy węższej ścianie naprzeciw wejścia pozbawionego drzwi, z wygrawerowanymi wszystkimi fazami księżyca na łysej głowie i wpatrywała się pustymi oczami w stojącego naprzeciw mężczyznę, a jego fiołkowe oczy nie pozostawały jej dłużne.
    Pomimo nastałej nocy wewnątrz panował jedynie półmrok, jako że przecudowne, księżycowe światło tej pełni perfekcyjnie odnajdywało drogę do środka przez wschodnie okno, wypełniając obecnego tu nienaturalnym ciepłem. Niedługo też potem w jego umyśle uformowały się słowa, jakby jego własne myśli, ale czuł obecność, a uczucie to dawało mu pewność, że to nie on sam podświadomie rozmawia ze sobą.
    Postanowiłeś spełnić prośbę.
    Trudno powiedzieć, że coś postanowił, właściwie jeszcze nie wiedząc, jakaż to prośba. Wiedział tylko coś o zadaniu, które wymagać będzie od niego pełnego poświęcenia, ale Ona lubiła czekać ze szczegółami do ostatniej chwili.
    - Zawdzięczam ci życie, Matko, a ty nie znajdziesz nikogo lepszego do zadania o wielkiej wadze – pewnym siebie głosem zwrócił się do posągu. Nie musiał się odzywać, nie musiał zwracać się do tego ludzkiego wyobrażenia Księżycowej Panny, ale taka była jego ludzka natura, że wygodniej było mu zwracać się do bliżej znanego mu kształtu niźli do pustki.
    Pójdziesz w podróż. Znajdziesz stworzenie.
    Zamknął oczy na chwilę, kiedy jego umysł wypełniły myśli, wspomnienia, emocje na temat istoty, którą jego Bogini chciała odnaleźć, jednak… On sam niewiele z tego zrozumiał. Coś, podróżujące wszędzie, zawsze, dowolnego kształtu. Nie był pewien czy jakkolwiek dobrze odebrał dane mu wizje. Może potrzebował czasu, żeby to poukładać, a przynajmniej na to liczył, dlatego postanowił zapytać, w jaki sposób ma znaleźć „stworzenie”. Odpowiedź ubiegła wszelkie słowa.
    Podaruję ci moc kroczenia przez Światy i rozumienia ich. Będziesz musiał pamiętać jednak, że wolno Ci będzie wejść jedynie do światów, w których istnieje twój duchowy odpowiednik, ale nie będziesz mógł zostać w żadnym na długo. Świat w końcu zorientuje się, że jest was dwóch i będzie próbował pozbyć się któregoś. Zważ też na to, że bezpośrednie spotkanie z „drugim tobą” może być niebezpieczne, a w każdym Świecie czas płynie inaczej. Gdy my tu rozmawiamy, w innym Świecie może minąć dekada.
    Nastała krótka przerwa, podczas której mężczyzna przyswajał nową wiedzę. Wszystko to wydawało się niesamowicie szalone i nierealne, ale bardziej zrozumiałe niż poprzednia wizja.
    Być może nigdy nie wrócisz do swojego domu. Jesteś gotowy poświęcić wszystko, co posiadasz?
    Pytanie było ciężkie, ale musiało paść. Od początku spodziewał się, że „wielkie zadanie” w myśli Srebrnej Pani będzie czymś, co wymaga poświęcenia życia. Musi porzucić kilku swoich przyjaciół, ale oni przecież zawsze byli na to gotowi, czyż nie? Był osobą, która pojawiała się i znikała na długi czas, równie nieprzewidywalną, co wola Księżyca, wola jego Matki. Był Jej „dzieckiem” i taka była jego natura. Odwrócił wzrok od rzeźby, spoglądając na nocne słońce, wspinające się po granatowym niebie, jak gdyby chciało zawładnąć nim na zawsze.
    - Pytasz, ale znasz odpowiedź. Dlatego wybrałaś właśnie mnie. Odnajdę dla ciebie ten kosmiczny byt lub skonam ze starości. – Jego głos wyrażał pewność siebie, a serce ufało Bogini, chociaż nie do końca rozumiało Jej wolę. Nie zwykł dużo pytać, Jej głos zawsze ratował go z najcięższych sytuacji, a raz nawet wyrwał z objęć śmierci.
    Stworzenie jest świadomością. Nie odnajdziesz stworzenia całkiem sam, bo nawet ja nie potrafię, jednakże znalazłam kogoś, kto potrafi skontaktować się ze stworzeniem. Zaczniesz od jego znalezienia i nakłonienia, aby przedstawił cię stworzeniu.
    Mężczyzna pozostał w ciszy przez dłuższy czas, spoglądając na swoje blade dłonie - naznaczenie, do którego wliczały się również srebrne włosy. Charakterystyczne cechy dla wszystkich, których Matka wybrała na swoje dzieci. Ostatecznie ukląkł naprzeciw Jej kamiennego wizerunku i pochylił głowę.
    - Jestem gotowy – rzekł jedynie, po czym jego lewe oko rozpalił ból. Jęknął głośno, zaciskając powieki. Skulił się, zakrywając dłonią lewą stronę twarzy, kiedy palenie tylko się nasiliło.
    Jestem zaszczycona twoją służbą, mój drogi Wilku.